wtorek, 23 stycznia 2018

Inauguracja sezonu turystycznego - Kazimierz Dolny 06.01 - 07.01.2018 r.


Kiedy przyjeżdżamy do Kazimierza Dolnego n/Wisłą, to wydawać by się mogło, że prawie wszystkie miejsca i zakamarki są nam dobrze znane i raczej trudno o jakieś nowe wrażenia, bo przecież byliśmy już tutaj tyle razy...

Nic mylnego, bo tak naprawdę , to Kazimierz Dolny jest atrakcyjny zawsze, o każdej porze roku, niezależnie od kaprysów pogody, a nawet, paradoksalnie, anomalie pogodowe pozwalają nam odkryć na nowo, inne jeszcze turystyczne walory tego renesansowego miasteczka nad Wisłą. Tak też się stało w dniach 6- 7 stycznia br. , kiedy to 37- osobowa gromada członków i sympatyków Klubu Górskiego PTTK „Koliba” i Klubu Rowerowego PTTK „Welocyped” w Lublinie zjechała tam, aby zainaugurować sezon turystyczny AD 2018.

Zaraz po przybyciu na miejsce, kierownik rajdu – Stanisław Czarnopyś, szybko i sprawnie, aby nie tracić cennego czasu, rozkwaterował rajdowiczów w wieloosobowych pokojach w schronisku przy Internacie ZSZ w Kazimierzu Dolnym n/Wisłą przy ul. Nadwiślańskiej 9.


Warunki spartańskie i, o zgrozo, niektórym osobom trafiły się łóżka piętrowe, ale pomstowanie nic nie dało i o godz. 10 zebraliśmy się in pleno na dziedzińcu przed internatem, aby się policzyć i, tradycyjnie, uwiecznić dla klubowej kroniki na zdjęciu typu „family photo”, po czym nastąpił wymarsz na trasę. Jako że tego dnia przypadało w kalendarzu święto Trzech Króli, to dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności nasz rajd okazał się w pewnym sensie nietypowy, bo pojawił się wśród nas jeszcze jeden „król”, czwarty król, czyli nasz sympatyczny kolega, nom parlant, Henryk Król. 





W tekturowej koronie na głowie, specjalnie na tę okazję przygotowanej przez Izę Werykowską, zachowywał się on i brylował w towarzystwie „dworu” iście po królewsku, zresztą jakżeby inaczej skoro Jego Królewska Mość jest Henrykiem Królem od urodzenia i dożywotnio nim pozostanie.


Z tejże prostej przyczyny zasłużył on na pokłon z naszej strony. Ze względu na świąteczny i krótki dzień, wszak to zima, sobotnia wędrówka klubowiczów miała charakter raczej spacerowo - widokowy, a i słoneczna pogoda temu sprzyjała. Pierwsze kroki skierowaliśmy na kultową górę Trzech Krzyży, aby stamtąd sycić oczy najpiękniejszym chyba widokiem miasta, otaczających go wzgórz i przełomu Wisły. No i oczywiście mieć z tego miejsca „family photo” naszej ekspedycji.


















Następnie schodzimy grzbietem wzgórza w stronę zamku i baszty /najstarszy zabytek w Kazimierzu Dolnym/. Pstrykamy tam kilka pamiątkowych zdjęć i pędzimy dalej, przez Kazimierzówkę i Góry Pierwsze dochodzimy do Wąwozu Norowy Dół. Droga przez cienisty wąwóz jest śliska i błotnista, ale bardzo urokliwa, i doprowadza nas z powrotem do miasta. 
















U wylotu wąwozu, obok spichlerzy, w pobliżu ulicy Puławskiej, robimy przerwę śniadaniową na żądanie, a potem podążamy w stronę kościoła farnego, aby obejrzeć z bliska / jedyna taka okazja/ tradycyjny, kościelny Orszak Trzech Króli. Kiedy tłum wiernych przed farą gęstnieje i o godz. 13 orszak rusza sprzed kościoła barwnym i głośnym korowodem w kierunku rynku, noga za nogą idziemy i my, niektórzy w koronach na głowach, jak większość uczestników, aby partycypować w jasełkach przy studni, z „aniołami” i „diabłami”. Niemniej jednak czas nas goni i trzeba wracać na trasę. 
















Przez Wąwóz Plebani Dół dochodzimy wkrótce na wierzchowinę, wiodącą grzbietem w stronę Albrechtówki i Mięćmierza. Naszym celem będzie teraz skarpa nad uskokiem przy dawnych kamieniołomach. Kilka osób z naszej grupy dotrze tam inną drogą - przez Wąwóz Małachowskiego. Na całej trasie błoto, błoto, ale już będąc nad uskokiem, mamy w nagrodę wspaniały punkt widokowy na meandrującą Wisłę, przystań promową i leżący po przeciwnej stronie rzeki zamek w Janowcu n. Wisłą. W dole widać nielicznych turystów spacerujących po bulwarze nadwiślańskim.


Panorama cud – miód, płonie ognisko, w dole urwisko, pieczemy kiełbasę, degustujemy nalewki domowej proweniencji, ale wszystko w ekspresowym tempie, bo trzeba schodzić niżej, aby zdążyć na zamówiony wcześniej obiad o godz. 16. No i kusząc los, wybieramy strome zejście w dół, przedzieramy się przez gęste zarośla nad urwiskiem, potem opuszczamy się tarasami, jest błotnista ślizgawica i miękki margiel, co utrudnia schodzenie hardkorową ścieżką, niektórzy z nas mają już duszę na ramieniu... 












 


Miało być dzisiaj wyjątkowo bez przygód i adrenaliny, ale w końcu stało się...


Jednakowoż jak spaść, to z wysokiego konia i taki spektakularny upadek typu łubu-du, łubu- dubu , zaliczyła prezes naszego klubu - Monika Sztuka. Ni stąd, ni zowąd bęcnęła i stoczyła się po zboczu, ale wyszła z opresji cudownie ocalona, acz z lekka ubłocona... No i uratowała okulary, a to nie byle jaka sztuka, godna prawdziwego sztukmistrza, sztuczka nieomal gimnastyczna... Jakby nigdy nic, Monika idzie dalej, a nawet podkręca tempo na bulwarze wzdłuż Wisły /sic!/. Taka z niej twarda sztuka, bo nie każdemu taka sztuka by się udała, szkoda gadać...


Maszerujemy i mamy akurat porę zachodzącego słońca, zostawiając z tyłu za sobą pomarańczową łunę, co za piękny widok!


Po obiedzie mamy wolny czas i na zasadzie „róbta, co chceta”, używając kolokwializmu, większość z nas wybiera spacer po kazimierskim rynku by night, bo zrobiło się ciemno, ale za to w zabytkowej scenerii możemy podziwiać świetlne dekoracje, gwiazdy i girlandy. 




Potem wybieramy się do kościoła O.O. Reformatów, aby wziąć udział w nabożeństwie połączonym z jasełkami i wspólnym kolędowaniem dorosłych i dzieci. To było cudowne widowisko i warto było pokonać kryte schody o 60 stopniach w drodze do świątyni.


No a późnym wieczorem, już w schronisku, dochodziły zza drzwi niektórych pokoi śmichy- chichy, nocne rodaków rozmowy i śpiewy, a może, kto to wie, wysuszono jakąś butelczynę, ale to już na marginesie tej relacji... Znalazły się wśród nas też osoby, które długo w nocy słuchały muzyki z radia, nadawanej przez lokalną stację „Puławy – 24”...


Koniec końców, sprawiedliwy sen zmorzył wszystkich...


Następnego dnia rano, w niedzielę, obudził nas deszcz, zmiana pogody, leje jak z cebra, trzeba zatem skorygować plan rajdu...


Najpierw wszyscy czekamy, bo może przestanie padać, ale to złudna nadzieja, trzeba wybrać inny wariant. Kilka osób, którym puszczają nerwy, ogranicza się do pożegnalnego spaceru bulwarem nadwiślańskim, potem zmierza w stronę Albrechtówki , ale deszcz tak zacina, że wracają drogą przez cmentarz i rynek do schroniska, aby około południa wrócić samochodem do Lublina.


Pozostałe osoby, bardziej odporne na kaprysy aury, pod wodzą Stasia Czarnopysia, decydują się jednak na kontynuowanie rajdu. I to mimo uporczywego deszczu, który raz mocniej, raz słabiej, atakuje uczestników. Mijając kamieniołomy mogą z innej perspektywy, bo z dołu, zerknąć na wczorajszą „ścianę płaczu” czyli skarpę nad urwiskiem i zboczem, po którym się jeszcze wczoraj opuszczali i ześlizgiwali...


Kiedy kończy się bulwar, wędrują dalej szlakiem spacerowym przy samej Wiśle aż do Mięćmierza zwanego też „żywym skansenem”. Tutaj następuje krótki postój przy kilkutonowym kamieniu, na którym wyryta tam inskrypcja upamiętnia datę 9 września 1939 roku, kiedy to barkami przypłynął do Kazimierza Dolnego transport skarbów wawelskich, uratowanych przed Niemcami hitlerowskimi. 

























Potem zwarta grupa mimo dokuczliwego deszczu podąża na wzgórze Albrechtówki i decyduje się tam nawet na krótki pobyt w punkcie widokowym, bo to świetna okazja do kolejnego „family photo” i podziwiania roztaczającej się w tym zakątku rozległej panoramy doliny Wisły, która to panorama znana jest od lat wszystkim artystom i miłośnikom Powiśla.


Deszcz nie daje za wygraną, a nawet się wzmaga, wszyscy są przemoknięci do imentu i zmarznięci, ruszają zatem w drogę powrotną, a trasa wiedzie przez zabytkową nekropolię do centrum Kazimierza Dolnego.


Na Małym Rynku – przerwa na posiłek dla strudzonych marszem i deszczem, część osób poddaje się i wraca do schroniska, ale pozostałych 15 nieustraszonych i zdeterminowanych osób ma jeszcze siłę i wolę, aby via ulica Szkolna udać się do wąwozu „Korzeniowy Dół”, pokonać całą ścieżkę i iść dalej przez Góry Kazimierskie do centrum miasta. Jeszcze tylko po drodze dodali sobie animuszu i tzw. kopa przy pomocy łyka imbirówki, bo oto dopadł ich sążnisty deszcz, a za chwilę gęsty śnieg z deszczem.


Na Dużym Rynku koniec imprezy rajdowej, około godz. 14 wszyscy uczestnicy naszego styczniowego rajdu opuszczają Kazimierz Dolny i wracają do Lublina.


Tak oto otworzyliśmy sezon turystyczny 2018 r., o czym z kronikarskiego obowiązku donosi niżej wymieniony sprawozdawca...


Ps. 10 lutego br. w restauracji „Calvados” w Lublinie odbędzie się bal turystyczny, na który zaprosiła w imieniu organizatora uczestników rajdu przedstawicielka „Welocypeda” - Bogumiła Nowodworska.


tekst: Waldemar Popławski

1 komentarz:

  1. No cóż, w końcu na wyjeździe Koliby stałam się "upadłą" niewiastą ;-). Pozdrawiam wszystkich uczestników naszej wycieczki, Monika Sztuka

    OdpowiedzUsuń