środa, 16 stycznia 2019

Rajd Trzech Króli



W dniu 6 stycznia br. 15-osobowa, zintegrowana grupa  członków i sympatyków Klubu Górskiego  „Koliba” i Klubu Rowerowego „Welocyped” PTTK w Lublinie wzięła udział w tradycyjnym rajdzie pieszym, który zainaugurował sezon turystyczny w 2019 r.
Trasa rajdu prowadziła nas tym razem od Piask przez Gardzienice – do Biskupic. W kalendarzu przypadało właśnie tegoż dnia Święto Trzech Króli, ale w naszym gronie mieliśmy jeszcze jednego sui generis władcę - Henryka K., aczkolwiek nie jest on taki święty… Kierownikiem rajdu i pomysłodawcą całej trasy był, jak zwykle zresztą, Stanisław Cz. , chyba najlepszy turysta wśród geodetów i geodeta wśród braci turystycznej z Lublina. Z Koziego Grodu wyjechaliśmy busem z Dworca Głównego PKS o godz.8:30.
Trzy osoby zabrały ze sobą sprzęt i ekwipunek narciarski do biegania, reszta zdecydowała się na wariant pieszy. Pogoda trafiła się nam typowo zimowa, prószył śnieg, temperatura – 5 st. C, ale odczuwalnie dużo niższa, nawet – 11 st. C, bo wiał przenikliwy wiatr… Nic to! Mróz nam niestraszny, chce się iść naprzód, na przekór…

Avanti - to chyba idealne określenie poziomu naszej wewnętrznej mobilizacji...

Po przyjeździe do Piask wstępujemy najpierw do miejscowego kościoła parafialnego pw. Podwyższenia Krzyża Świętego przy ul. Lubelskiej. Świątynia wypełniona po brzegi, bo właśnie miała zacząć się msza z okazji Święta Trzech Króli… Krótka modlitwa, po czym opuszczamy kościół i wyruszamy w drogę… Pierwsze kroki kierujemy w stronę cmentarza, by idąc rzucić okiem z perspektywy grobli na zabytkowe ruiny dawnego zboru kalwińskiego w Piaskach, potem przecinamy nekropolię i zatrzymujemy się na chwilę przy pomniku Józefa Franczaka ps.”Lalek” (1918 – 1963), żołnierza WP, ZWZ- AK i WiN, który w dniu 21.10.1963 r. zginął w zasadzce w Majdanie Kozic Górnych gm. Piaski i uważany jest jako żołnierz wyklęty za ostatniego partyzanta RP, o czym przypomina napis na monumencie.


Następnie maszerujemy ulicą Lubelską i wkrótce opuszczamy m. Piaski , aby zaraz za byłym kirkutem wkroczyć na główną trasę rajdu. Narciarze przypinają narty, kijki w dłoń, reszta brnie po śniegu i walimy do przodu, raz z wiatrem, innym razem – pod wiatr, a dujawica krasi lica… Kolejny etap naszej marszruty to Gardzienice I, gdzie stąpając brzegiem lasu omijamy teren leśnej strzelnicy należącej do Policyjnego Towarzystwa Sportowego, skądinąd nader popularnej wśród strzelców- amatorów oraz członków stowarzyszeń paramilitarnych i klubów strzeleckich.

Nam strzelać nie kazano, mówiąc żartobliwie, zatem drałujemy dalej po polach i bezdrożach do Gardzienic.

W tej miejscowości ongiś funkcjonowała na odludziu hipisowska komuna, a teraz w dawnym i odrestaurowanym zespole pałacowym od 1977 r. ma swoją siedzibę Europejski Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, który powstał z inicjatywy Włodzimierza Staniewskiego i jako teatr alternatywny zdobył międzynarodowy rozgłos. W ośrodku prowadzone są zajęcia i warsztaty gry aktorskiej dla młodzieży, a także realizowane liczne projekty artystyczne i muzyczne np. taka ciekawostka, iż w czerwcu 2018 roku TVP Kultura transmitowała stąd na żywo „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w interpretacji wspomnianego wyżej, niezależnego, eksperymentalnego teatru.

Zwiedzamy obiekty ECPT z zewnątrz, bo dziś niedziela, podziwiamy zabytkowy pałac i oficyny, a potem w dworskiej scenerii urządzamy sobie w altanie parkowej na ławeczkach śniadanie, by pokrzepić ciało przed dalszą wędrówką...Prawie każdy ma w zanadrzu jakąś naleweczkę i dziabąg po aptekarsku po prostu się nam należy... Jeszcze tylko „family photo” przy świątyni dumania i później zaczynamy wdrapywać się pod górę, aby wejść na szlak biegnący po gardzienickim wniesieniu. Ten kurs to taka bezludna, śnieżna pustynia, wyznaczają go głębokie koleiny po jakimś traktorze, który je zostawił, a my pchamy się do przodu, momentami ślizgawica, smagani przez wiatrzysko i kłujący w oczy śnieg… Ale w nagrodę jakież piękne widoki, gdzie nie spojrzeć, miejscowej przyrody w zimowej szacie. Nasza kompania marszowa wydłuża się, a zamyka ją biegnący na nartach „czwarty król”… Z przodu zaś jako szpica suną na biegówkach i prowadzą naszą ekipę - Stanisław Cz. i Adam Ś. Pozostali rajdowicze dzielnie i mężnie pędzą za nimi, a kijki trekkingowe, kto wziął, bardzo się przydały, bo czasami trzeba piąć się pod górkę, albo zsuwać z górki na pazurki, a nawet przeskakiwać na przełaj po zaoranych na ostrą skibę polach, zapadając się w śnieg.

Kiedy przechodzimy obok wiejskich zabudowań, to psy szczekają, ale nasz orszak idzie dalej… Wyjątkowa okazja, ten rajd, aby po długim świątecznym zastoju, obżarstwie i próżniactwie przed telewizorem co poniektórych osób, przewietrzyć płuca, pobudzić mięśnie i stawy, dać ukojenie oczom i nawdychać się dobrego, czystego powietrza. I pomyśleć, że rok wcześniej, na podobnym rajdzie w Kazimierzu Dolnym n/Wisłą dopadła nas diametralnie różna aura, bo lało jak na zawodach strażackich, a tu, dzisiaj, taka odmiana…

W Młodziejowie mamy krótki postój, trzeba się policzyć, jako outsider dogania grupę Heniek K. i już w komplecie wleczemy się dalej, aby do przodu… Kiedy będziemy przechodzić przez szosę Lublin - Zamość, to narciarze muszą odpiąć narty, a potem kolejny azymut i znowu crossing po polach, miedzach i leśnych duktach, zasypanych śniegiem, co dodaje im uroku… Zaraz za Siedliszczkami, na skraju lasu, mamy zaplanowane plenerowe ognisko. Trzeba zatem nazbierać chrustu i rozniecić ogień, ale ściółka i gałęzie bardzo mokre, z trudem udaje się podtrzymać płomień przez mistrza ceremonii z małą maczetą – Stanisława Cz. Henryk K., bohater dzisiejszego rajdowego Święta Trzech Króli, przygotował nawet zaostrzony na końcu kijek, na który nadziewa kiełbasę, innym ślinka leci, ale z grillowania nic nie wychodzi, bo zawilgocone ognisko pomału gaśnie… I tak oto tym sposobem narodził się nowatorski przepis na kiełbasę z papierowego ogniska – na zimno, ale z musztardą i z kija...a la Heniek K. , który pałaszuje swoją porcję wprawdzie z zawiedzioną miną, ale z widocznym i potężnym apetytem…






Jak ognisko to nie przelewki i przyszedł czas na turniej nalewki, w którym po degustacji zwyciężają: imbirówka Joli Ł. i pigwowcówki Izy W. i Stasia Cz. Po turniejowych zmaganiach niektórym osobom rozwiązują się języki, ale czas nagli, trzeba się zbierać i wracać na obrany kurs, bo już pora popołudniowa. Tuż za laskiem wstępujemy na dość szeroki trakt prowadzący przez wieś, spotykamy nawet dwóch miejscowych mężczyzn, którzy akurat wchodzą do lasu, a potem natykamy się na drodze na czerwoną posokę w postaci licznych krwawych plam na śniegu i ciągną się one na długim odcinku... Tajemnicza sprawa, zagadka kryminalna, horror na drodze... Pracuje nasza wyobraźnia, a może wydarzyła się tu jakaś zbrodnia niesłychana i pani zabiła pana lub vice versa, a może przebiegała tędy uciekając przed kłusownikami ranna zwierzyna, a może inna jeszcze przyczyna…?

Tego się już nie dowiemy, bo ok. godz. 15:00 dobijamy na ostatnich nogach do Biskupic, krótki odpoczynek przy miejscowym kościółku, z dala od podmuchów wiatru, niektórzy mimo zmęczenia opowiadają wesołe facecje i nastrój robi się familiarny… No i wreszcie o godz. 15:40 wymarsz prosto na przystanek PKP.

Zadowoleni, strudzeni wielogodzinnym dreptaniem po wybojach i polach, ale też z westchnieniem ulgi docieramy do przystanku PKP w Biskupicach, aby oczekiwać na pociąg do Lublina o godz. 16:05. Budynek dawnej stacji PKP straszy oknami zabitymi deskami, przykład całkowitej dewastacji i ruiny, dookoła liczne ślady biesiadowania pod chmurką /butelki po alkoholu/ i urządzonego tu WC typu open, jak na jakiejś mecie… Jednakowoż dla nas to prawdziwa meta rajdu, jest zimno, jedni przytupują butami, drudzy dopijają po dziabągu resztki nalewki dla rozgrzewki… Wkrótce najeżdża pociąg, wskakujemy do środka, szok termiczny, bo jest ciepło, zaczynamy pomaleńku „rozmrażać się”, co rozleniwia i po godz. 17:00 wysiadamy na dworcu PKP w Lublinie. W sumie rajdowa wyprawa to prawie 20 km po urozmaiconym krajobrazowo terenie w warunkach prawdziwej, mroźnej zimy, ale o to przecież chodziło… Najniższy punkt na trasie to 170 m n.p.m., najwyższy – 235 m n.p.m., a apogeum, to szczyt zadowolenia uczestników rajdu…












































Tekst: Waldemar P.
Zdjęcia : Stanisław Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz