poniedziałek, 3 grudnia 2018

„Kolibowy” finał sezonu turystycznego 2018 r.



Klub Górski PTTK „Koliba” w Lublinie, zgodnie z wieloletnią tradycją, organizuje co roku, w listopadzie, kilkudniowy rajd pieszy na zakończenie sezonu turystycznego. Taki rajd, to doskonała okazja, aby podsumować swoją działalność, zintegrować klubowiczów i sympatyków, a także wspólnie zastanowić się nad kolejnymi wyprawami i wyjazdami w kalendarzu imprez na nadchodzący okres.
To również przyczynek do świętowania Dnia Niepodległości na turystyczną modłę. Tak też było i w tym roku, kiedy to w dniach 10 – 12 listopada spędziliśmy aktywnie trzy wspaniałe dni w Zwierzyńcu na Roztoczu. Dlaczego właśnie w Zwierzyńcu? Bo to idealne miejsce na rajdy piesze, a ponadto – wyjątkowo urokliwe leśne miasteczko, będące poniekąd wizytówką całego Roztocza, turystyczną stolicą regionu zwanego skrótowo krainą jodły, buka i tarpana. Gwoli przypomnienia, w ubiegłym roku żegnaliśmy sezon turystyczny w Józefowie i towarzyszyła nam wówczas zimowa aura ze śniegiem. Tym razem – na odwrót. Pogoda oszalała i dostaliśmy w prezencie trzy dni najprawdziwszej złotej jesieni, eldorado słońca i natury... Ale po kolei…

Dzień I - 10. 11. 18 r. /sobota/

Z Lublina wyjechaliśmy o godz. 7:45 w dużej zorganizowanej grupie / 12 osób / i już od samego rana asystowała nam cudowna pogoda, a to najlepszy zwiastun udanego rajdu. Jedyny mankament, to roboty drogowe na trasie przejazdu i przymusowe postoje w ruchu wahadłowym , ale nic to, o takich rzeczach szybko się zapomina… O godz. 9:30 docieramy busem do Zwierzyńca, do naszej bazy wypadowej, która mieścić się będzie przez najbliższe dni w Schronisku Młodzieżowym „Ryś „ przy Zespole Szkół Drzewnych i Ochrony Środowiska im. Jana Zamoyskiego. Błyskawiczna dyslokacja w pokojach wieloosobowych / niestety! /, rzut oka na surowe warunki sanitarne w łazience i WC, pozostawiamy bagaże, i już o godz.10:15 wyruszamy na inauguracyjną trasę naszego rajdu. Zaraz za stacją kolejową PKP wkraczamy w obszar Roztoczańskiego Parku Narodowego i idąc tzw. traktem krasnobrodzkim mijamy zalew w Rudce.

Jesień jeszcze nie straciła kolorów i choć dzień krótki, to i tak możemy do imentu rozkoszować się walorami roztoczańskiej przyrody z jej skarbami. Dopiero teraz, kiedy przyszły nocne przymrozki, pod nogami ściele się nam naturalny, szeleszczący dywan z kolorowych liści, które opadły z drzew.
Kiedy tak maszerujemy w rozciągniętej grupie, to daje się słyszeć miarowy,monotonny chrzęst i szuranie wielu nóg, a porównanie z symfonią nasuwa się od razu… Trzeba jednak uważać, bo jest mokro i łatwo o poślizg, a nawet upadek… Po drodze natykamy się na dwuosobowy patrol Roztoczańskiej Konnej Straży Ochrony Przyrody i jest to miłe spotkanie. Naszą grupą rajdową dowodzi, jakżeby inaczej, kierownik ekspedycji – Stanisław Cz. z nieodłączną mapą, która w najdrobniejszych detalach wyznacza kierunek marszruty. Na czele pochodu biegną w podskokach dwa radosne psiaki – łobuziaki : Mika i Zuzia, którymi opiekuje się Ania Cz.. Para tych czworonogów, to jakby forpoczta naszego orszaku…

Wędrujemy non stop śródleśnym duktem i co utkwiło wszystkim w pamięci, gdzie nie spojrzeć, to multum dorodnych grzybów, niektóre wielkości małego talerzyka, ale prawie wszystkie pokryte białą pleśnią od wilgoci i nocnych przymrozków. Nie ma czasu na zbieranie grzybów, acz niektórym osobom trudno się oprzeć pokusie... np. Jola Ł. schyliła się po olbrzymią opieńkę królewską, bo taki wielki okaz to rarytas i wypada uwiecznić go w pamięci smartfona. Po jakimś czasie przecinamy drogę Obrocz – Kosobudy i dochodzimy do miejsca, gdzie pod Stokową Górą stała ongiś leśniczówka, ale w 1942 r. została ona doszczętnie spalona przez żołnierzy Wermachtu. Teraz wznosi się tam pamiątkowy krzyż. Chwila zadumy, Stanisław Cz. opowiada nam historię tego miejsca, po czym schodzimy po skarpie do wywierzyska, z którego wybijają liczne, podziemne źródełka, zasilające rzekę Wieprz. Krystalicznie czysta woda z tego naturalnego zdroju nadaje się do picia bez przegotowania…

Na rzece Wieprz, która tamtędy przepływa, położono drewniany mostek, przeprawiamy się po nim pojedynczo, i wkraczamy na podmokłe łąki i grząskie torfowisko, sąsiadujące z lasem pod Guciowem. Nie ma wyjścia, trzeba skakać po kępach i nie zawsze się to udaje, bo niektórzy mocno się utytłali w tej błotnistej mazi i brei, która potrafiła wystrzelić spod butów jak mina, gdy skok się nie udał… Ale ostatecznie weszliśmy do lasu i na jego skraju, w Guciowie, organizujemy przystanek. Pora na śniadanie, wszak mamy już za sobą półmetek dzisiejszej trasy. Na wizytę w Zagrodzie Guciów, słynnym skansenie i jednocześnie muzeum regionalnych pamiątek, zabrakło nam jednak czasu… Na leśnej polanie rozłożyliśmy zatem nasz prowiant, każdy siada, gdzie popadnie, można konsumować zapasy, a nawet wystawić twarz na ciepłe promienie słońca, bo idąc przez las mieliśmy tylko cień i półmrok.

Po godz. 13:00 pada hasło wymarszu w dalszą drogę, a ta prowadzić nas będzie przez Słoneczną Dolinę. Najpierw idzie się nam łatwo, bułka z masłem, ale za jakiś czas, skręcamy z głównej trasy i zaczyna się prawdziwa wspinaczka, a jakże, której celem jest nomen omen Góra Dach… Nazwa tego wzniesienia nieprzypadkowa, bo jest to najwyższy punkt w Roztoczańskim Parku Narodowym / 366 m n.p.m. /. Zanim wdrapaliśmy się na ten wierzchołek czyli Dach, to trzeba było jeszcze przedzierać się przez zarośla i krzaki,pchać się pod górę po stromym i śliskim zboczu, ale jeśli ktoś wziął ze sobą kijki trekkingowe, to przydały się, jak znalazł…

Już na szczycie mieliśmy za to rekompensatę – przepyszne widoki na rozpościerający się dookoła roztoczański krajobraz, jedyny w swoim rodzaju… Wypada nadmienić, iż cały grzbiet owego Dachu porastają wiekowe buki i jodły, dzięki którym w powietrzu unosi się prozdrowotny mikroklimat , nic, tylko oddychać pełną piersią i chłonąć... A kiedy tak pędzimy, pędzimy przed siebie, to pod nogami pełno małych, trójgraniastych orzeszków, zwanych bukwią, którą co kilka lat produkuje buczyna Roztocza. Dojrzała bukiew zaś, to przysmak wielu zwierząt i ptaków, a i człowiek też po nią sięga dla jej wartości odżywczych... Po pewnym czasie dochodzimy do zagubionej w lesie malutkiej osady Lasowce/ spalona w 1943 r. przez Niemców/, tamże kolejny popas, a tu słońce zaczyna chylić się ku zachodowi… Niebieski szlak na drogowskazie pokazał nam, że do Obroczy mamy jeszcze bite 8 km, więc trzeba iść i żwawo przebierać nogami, póki jeszcze widno… Ale i tak w Obroczy dopada nas znienacka zmierzch, a do Zwierzyńca pozostało jeszcze 3 km... Na ostatnich nogach i prawie po ciemku, pokonujemy ten dystans, by przed godz. 17:00 wejść do ciepłego schroniska. Niezła to była zaprawa przed jutrzejszą trasą... Krokomierz nie kłamał, zaliczyliśmy prawie 24 km i był to duży sukces wszystkich uczestników pierwszego dnia rajdu.

Teraz mamy wreszcie czas na relaks i życie towarzyskie w pokojach, a gdzieniegdzie to niebawem robi się bardzo głośno, co nie wszystkim odpowiada. Koniec końców i te najbardziej hałaśliwe osoby kładą się do łóżek i pozwalają usnąć współlokatorom, zwłaszcza starszej generacji… No cóż, nasze schronisko to nie hotel typu Hampton by Hilton, ale za to w miarę tanie..

Dzień II - 11. 11. 18 r. /niedziela/

Dzisiaj przypada wyjątkowo uroczysta data – Dzień Niepodległości, a nawet zbiega się on z jubileuszem 100 – lecia jej odzyskania. Kierownik rajdu zaplanował z tej okazji specjalną trasę historyczno – poznawczą , dedykowaną Niepodległej, a wszyscy uczestnicy rajdu dostali do przypięcia kotyliony, kokardy lub wstążki w biało – czerwonych, narodowych barwach. Tytułem wzmianki, wykonanie owych 30 kokard i wstążek, to niemała zasługa Izy W., która nieźle się nagimnastykowała palcami przy tych gadżetach i chwała jej za ten wkład społecznej pracy. Kilka osób przywiozło do Zwierzyńca gotowe kotyliony przygotowane własnym sumptem w domu.

Poranek tego dnia obudził nas lekkim przymrozkiem, ale po śniadaniu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie bardzo ciepło i słonecznie i tak też się stało. Wyszliśmy ze schroniska zaraz po godz. 8,00 i drogą przez park i centrum Zwierzyńca dotarliśmy do kościoła parafialnego pw. Matki Bożej Królowej Polski. Jedna osoba, a mianowicie Jola Ł., po wczorajszym wysiłku odczuwała dolegliwości i musiała zawrócić.. Pobyt na terenie przykościelnym to pierwszy etap świętowania przez rajdowiczów Dnia Niepodległości. Jak się okazuje, kościół wzniesiono jako pomnik na miejscu dawnego obozu dla jeńców wojennych i wysiedleńców z Zamojszczyzny, założonego przez Niemców w 1940 r., a konsekracja świątyni odbyła się w 1980 roku. Wewnątrz budowli można obejrzeć i zadumać się przy ścianie pamięci narodowej, a z zewnątrz popatrzeć na charakterystyczną dzwonnicę z 3 dzwonami, w tym, co warto wiedzieć, dwa zostały odlane w Przemyślu w słynnej firmie Jana Felczyńskiego.

Następnie kierujemy nasze kroki w stronę osady Bagno i dalej idąc wchodzimy na czarny szlak, który zaprowadzi nas na wysoczyzny Szczebrzeszyńskiego Parku Krajobrazowego z jego najwyższym wzniesieniem – Dąbrową / 343,8 m n.p.m. / . To jednocześnie najbardziej ekspresyjny punkt widokowy tegoż parku. Posuwamy się dalej, rzeźba terenu coraz bardziej urozmaicona, nasz przewodnik nie ma litości i goni nas na przełaj, po wertepach, polach, miedzach i typowych szczebrzeskich wąwozach lessowych i głębocznicach… Na końcu tej crossowej mordęgi i tułaczki zdobywamy w pędzie Kamienną Górę / ciekawe wzniesienie o dość stromych stokach / i o godz. 12:00 maszerując ścieżką historyczno – przyrodniczą meldujemy się na wzgórzu Polak w okolicach Panasówki. Właśnie tutaj, na tym wzgórzu, we wrześniu 1863 roku, połączone oddziały Marcina Lelewela Borelowskiego i Kajetana „Ćwieka” Cieszkowskiego / w sumie 1200 osób / stoczyły zwycięską, całodzienną bitwę z przeważającym wojskiem rosyjskim / 3000 żołnierzy /.

W pobliżu Pomnika Powstańców Styczniowych na wydzielonym dla turystów placyku mamy oto zaplanowane uroczyste ognisko, na które stawiło się aż 31 osób. W trakcie tej imprezy klubowej odbyła się quasi – artystyczna część programu o charakterze patriotycznym, w tym zbiorowe wykonanie kilkunastu piosenek legionowych i niepodległościowych, a ponadto w bliskości monumentu na wzgórzu odśpiewaliśmy nasz hymn narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła..”

I jeszcze jedna uwaga, przy ognisku przydał się znakomicie nowy, wydrukowany niedawno śpiewnik, zatytułowany „Kolibowe Śpiewanie”, a trzy klubowe gracje / Ula, Asia i Iza / nadawały profesjonalny ton pieniom i zawodzeniom niektórych zapiewajłów rodu męskiego…. Niemniej jednak wszyscy zasłużyli na wielkie brawa… Około godz. 14:00 okolicznościowe ognisko dobiega kresu i zbieramy się do powrotu. Kilka osób, tych najbardziej strudzonych lub z odnowionymi kontuzjami, wraca samochodem do Zwierzyńca, dzięki uprzejmości kierujących pojazdami, natomiast reszta udaje się na leśny szlak i przejdzie jeszcze po zboczach Bukowej Góry i Piasecznej Góry odcinek ponad 8 km. Wielką atrakcją, jak później się pochwalą, był dla nich malowniczy, zjawiskowy zachód słońca.

Summa summarum, dzisiejsza trasa to dla jednych 13,4 km z dojściem do wzgórza Polak, a dla większości dodatkowe ww 8 km, a więc razem wyszło 21,4 km. Wieczorem w schronisku zapanuje radość, jest balanga na pięterku, są śpiewy i pogwarki, niepowtarzalna atmosfera, która zawsze towarzyszy turystycznym imprezom PTTK… Bohaterem dwóch rajdowych dni jest 85-letni Józef G., nestor lubelskiej „Koliby”, rzec można fenomen w skali krajowej i arcymistrz turystyki aktywnej , a w szczególności jego żywiołem są górskie wyprawy, które nadzwyczaj ukochał.. Józek – gratulacje i chapeau bas…! Swoją drogą, wszyscy zasłużyli na poklask i tak też do tego podchodzimy jako uczestnicy rajdowych zmagań.








































 

















Dzień III - 12.11. 18 r. /poniedziałek/

Trzeci dzień w Zwierzyńcu to ciąg dalszy doskonałej pogody, ale wcześniejsze dwa marszowe dni po bezdrożach zrobiły swoje i część uczestników rajdu zdecydowała się na wariant spacerowy po miasteczku i okolicy. Niemniej jednak awangarda „Koliby” nie odpuściła i 16 osób ruszyło w kolejną trasę. W pierwszej kolejności był to etap obejmujący rejon Stawów Echo, potem droga zaprowadziła rajdowiczów do Florianki, która słynie z ostoi rezerwatowej hodowli konika polskiego. Konik polski, to, jak wiadomo, jedyna rasa koni prymitywnych w Polsce, i są one potomkami tarpanów, które ongiś żyły w puszczach i kniejach. Ośrodek Stajennej Hodowli Koników Polskich we Floriance ma właśnie na celu odtworzenie i zachowanie cech tarpana wśród tychże koników polskich. Na terenie gospodarstwa mieliśmy sposobność do podziwiania stada tych sympatycznych zwierząt, a przy tym słońce tak mocno grzało, że aż rozleniwiało…

Do czasu, bo przyszedł moment powrotu i wracaliśmy drogą przez wieś Sochy, szlakiem czerwonym, następnie weszliśmy na widokowy taras Bukowej Góry, aby stamtąd zejść do Zwierzyńca. Długość dzisiejszej trasy to 16 kilometrów. O godz. 15:00 przyjeżdża po naszą ekipę zamówiony wcześniej bus i tak oto rajdowe towarzystwo , syte wrażeń i mające w nogach ponad 60 km wędrówki pieszej , wraca pod wieczór do Lublina. Sezon turystyczny 2018 r. możemy już zakwalifikować jako zakończony mocnym finałem, a trzydniowy maraton wprawdzie dał nam w kość, ale za parę dni, za dni parę, będziemy go wspominać z sentymentem jako wielką przyjemność i przygodę. Zabraliśmy ze sobą oddech świeżego roztoczańskiego powietrza, szum płynących strumieni i potoków, melodię zaklętą w szeleście kolorowych liści, niezatarte widoki i uroki Roztocza.
 

































Kolegium redakcyjne: Waldemar P. i Stanisław Cz.                                                  
Zdjęcia: Stanisław Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz