poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Rajd z Marzanną


W dniu 27 lutego br. członkowie Klubu Górskiego PTTK „Koliba” w Lublinie wybrali nowy zarząd, którym przez najbliższe dwa lata kierować będzie niestrudzona turystka i pasjonatka gór – Urszula B. Rajd z Marzanną, który odbył się w dniu 24 marca br., to pierwsza większa impreza zorganizowana pod auspicjami nowych władz naszego klubu, a jego przesłaniem było pożegnanie zimy i powitanie wiosny na turystycznym szlaku.

Zimę żegna się, każdy to wie, topiąc lub paląc kukłę Marzanny, bo podobno dopiero wtedy tak naprawdę przychodzi wiosna, choć jej początek przypada w kalendarzu tradycyjnie w dniu 21 marca.
Uczestnicy rajdu z „Koliby” postanowili świętować przebudzenie wiosny na trasie: Markuszów – Orlicz – Wólka Kątna – Markuszów, a organizatorem pieszej wyprawy była Izabella W.
W dniu rajdu, a była to niedziela, zjechało na miejsce zbiórki do Markuszowa 19 osób / busem bądź własnymi samochodami/, natomiast jedna osoba wybrała wariant rowerowy, aby dokooptować do grupy już na trasie. Jeśli doliczymy Marzannę, to było nas razem 21 osób. Pochód z Marzanną rozpoczęliśmy ok. godz. 9:00 od pamiątkowego zdjęcia typu „family photo” przy pomniku Jana Pocka, jednego z najwybitniejszych współczesnych poetów ludowych / 1917 – 1971 /, który w 1983 r. odsłonięto w samym centrum Markuszowa. To właśnie ten wielki poeta pochodzący z Kalenia gm. Markuszów uznawany jest dzisiaj za ikonę i klasyka poezji chłopskiej, a my zaś będziemy wędrować po ziemi, którą on tak ukochał i wzruszająco opisywał w swoich wierszach.

Z rana jest jeszcze bardzo zimno, aż drętwiały nam ręce, więc dosyć szybko i żwawo wyruszamy w drogę, aby się rozgrzać... Pierwszy przystanek, już na początku naszej marszruty, to położony u zbiegu ulic Lubelskiej i Chopina w Markuszowie – zabytkowy, szpitalny kościół św. Ducha, wzniesiony w 1608 roku w stylu renesansu lubelskiego. Iza, nasza „cicerone”, jest dobrze przygotowana i przybliża nam pokrótce bogatą historię Markuszowa i jego zabytków. Warto wiedzieć, że ongiś właścicielem tego niewielkiego miasteczka, dziś to osada, był późniejszy król Polski – Jan III Sobieski. W Markuszowie odbywały się słynne na cały kraj jarmarki i targi, a ich tradycja jest podtrzymywana po dziś dzień… Rzut oka na świątynię i znajdujący się obok pamiątkowy obelisk, po czy ruszamy dalej. Idziemy początkowo niebieskim szlakiem, aby dotrzeć do szlaku czarnego, kiedy to przechodzimy pod wiaduktem drogi ekspresowej S – 17. Teraz wkraczamy na teren należący do Obszary Chronionego Krajobrazu „Kozi Bór”, a ten, jak wiemy, sąsiaduje przez przysłowiową miedzę z Kozłowieckim Parkiem Krajobrazowym. Idzie nam się dobrze, kijki wystukują marszową melodię jak na perkusji, a dookoła aż po horyzont wspaniałe widoki dzikiego krajobrazu. Gdzie nie spojrzeć, to łąki i pastwiska, torfowiska, bagna, mokradła, leśne zagajniki i kępy brzózek, a wszystko to do kupy tworzy ekosystem dla żyjących tam rzadkich gatunków fauny i flory.

Iza W. po raz kolejny popisuje się swoją wiedzą na temat walorów naturalnego środowiska, które oglądamy po drodze. M. in. taka ciekawostka , że piewcą i mistrzem opisów tych sielsko – anielskich krajobrazów oraz życia łowieckiego był wybitny powieściopisarz Józef Weyssenhoff / 1860 – 1932/, autor między innymi powieści obyczajowej „Soból i panna”, będącej arcydziełem klasyki romansu, a wydanej po raz pierwszy w 1911 r. Na kanwie tejże powieści w 1983 r. nakręcony został polski melodramat filmowy pod tym samym tytułem w reżyserii Henryka Drapelli. Kiedy tak wędrujemy groblą, mając po obu stronach rozlewisko rzeki Białka, to możemy spotkać na wyciągnięcie ręki widoczne ślady i dowody ciesielskiej aktywności bobrów, a nawet ich żeremia, acz samych zwierząt nie udało się nam uchwycić w kadrze. Robi się coraz cieplej, słońce coraz wyżej, nawiązujemy kontakt telefoniczny z naszym jedynym dzisiaj cyklistą w grupie rajdowej – Stanisławem Cz. - i dowiadujemy się od niego, że jest już blisko i pedałuje, aby do nas dołączyć.

W czasie marszu zapada nam w pamięć prześliczny widok pary szybujących w powietrzu niezbyt wysoko i na dotknięcie skrzydeł zakochanych bocianów, słyszymy odgłos przelatujących w oddali żurawi, a z pobliskich łąk i pól dolatuje nas śpiew innych heroldów wiosny – skowronków, choć samych śpiewaków trudno zauważyć… Ogarnia nas radość życia o poranku i możemy powiedzieć, używając metafory, że idziemy cali w skowronkach... Nawet trawa pachnie obudzoną wiosną , a krążące nad nią skrzydlate owady potęgują magię tej chwili, którą trzeba się najzwyczajniej delektować, wszak jako ludzie z miasta, co widać, wyrwaliśmy się na łono natury… Idziemy sobie, idziemy, co i rusz rzucają się w oczy myśliwskie ambony na brzegu lasu albo przydrożne krzyże, drewniane czy metalowe, które kiedyś spełniały rolę drogowskazów, bo nikt nie marzył nawet o nadchodzącej erze GPS… Dochodzimy wkrótce do pierwszych zabudowań przy szosie prowadzącej do Woli Przybysławskiej i tam, na skraju leśnej poręby, urządzamy zasłużony odpoczynek, połączony z posiłkiem, aby nabrać werwy do dalszej włóczęgi. Rozsiadamy się na pniakach i ściętych drzewach, każdy sięga do plecaka po kanapki i termos z piciem, no i radujemy się życiem..

Nagle pada hasło „uwaga na kleszcze” i trudna rada, ale trzeba spryskać się na wszelki wypadek sprayem z apteki… 
Jest przyjemnie, wesoło, gwarnie, w takiej kompanii tylko żyć, nie umierać… A pogoda coraz lepsza, mamy dzisiaj szczęście do słońca, które operuje wysoko na niebie, gdzieś w zaroślach koncertują ptaki, moglibyśmy tam siedzieć bez końca, bo robi się rajd nie byle jaki…! Posileni, zrelaksowani, odurzeni pachnącym leśnym powietrzem ruszamy jednak w dalszą drogę, bo niedaleko czeka już na nas Stasio Cz., który odezwał się z Wólki Kątnej, gdzie doszusował na rowerze aż z Lublina. Trzeba to powiedzieć wprost i bezwstydnie, że furorę podczas całej naszej eskapady robiła panna Marzanna i chociaż to tylko kukła, szmaciana lalka, to ustawiała się do niej kolejka chętnych mężczyzn, każdy chciał ją mieć dla siebie i potrzymać na kiju… I tak oto ta jednodniowa celebrytka przechodziła z rąk do rąk, jak w sztafecie, pozowała nawet do chyba obyczajnych zdjęć, aby, antycypując, spłonąć później w żarze ogniska podczas rytualnego obrzędu, ale jeszcze nie teraz, bo do celu mieliśmy jeszcze skądinąd kawał drogi… Podążamy zatem w stronę Orlicza i maszerując piaszczystą śródleśną ścieżką mijamy niebawem stare zabudowania i nowe dacze tej niewielkiej wsi letniskowej. Wkraczamy następnie na podmokły teren łąk i pastwisk, trzeba przeskakiwać przez niektóre miejsca stojącej tam wody, ale to atrakcja dla naszego klanu miłośników przyrody… Wreszcie docieramy do sosnowego lasku i tam wspinamy się na wysoką piaszczystą skarpę, z której przed naszymi oczami roztacza się panoramiczny widok na jezioro Rejowiec, będące tzw. pożytkiem ekologicznym, a w sezonie letnim nawet dzikim kąpieliskiem. Jezioro jest bardzo malownicze, niemniej jednak, aby się do niego zbliżyć, musieliśmy zeskakiwać ze skarpy po głębokim piasku…

Kontynuując marsz wzdłuż linii brzegowej jeziora zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych, gdzie możemy podziwiać urokliwe wysepki pośrodku lejowatego zbiornika wodnego... Przechodzimy następnie obok stanicy koła łowieckiego, pod wiatą siedzą myśliwi, a mijane po drodze budki dla ptaków to pewnie ich dzieło. Niebawem dobijamy do jeziora Duży Ług, gdzie już czeka na nas kolega – cyklista – Stanisław Cz. Ale nie tylko on, bo spotykamy w pobliżu czatowni ornitologicznej pana Sławomira Łowczaka, który, jak się okazuje, jest pracownikiem Urzędu Gminy w Markuszowie, a zarazem dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury. Chyba rozszyfrował nas on jako turystów, bo po zawarciu znajomości pokusił się nawet o krótką pogadankę na temat Markuszowa i okolic, a także zaprosił na najbliższy rajd rowerowy, który odbędzie się na początku kwietnia. Ponadto nasz nowy znajomy obiecał, iż kiedy będziemy wracać, to w Markuszowie będzie na nas czekać duża partia gratisowych przewodników turystycznych i mapek ze szlakami rowerowymi.

No i jak tu nie skorzystać z takiej uprzejmości..?

Stasio Cz. i Jola Ł. wykonali to zadanie, wracając do Lublina. To tak na marginesie...

Jezioro Duży Ług , to dość rozległy akwen, ale w sporej części zarośnięty trzcinami i szuwarami, będący ostoją rzadkich gatunków ptaków wodnych, których życie możemy nawet oglądać online na YouTube... Leży ono na szlaku ornitologicznym, który zaczyna się i kończy w Wólce Kątnej. Jeśli dopisze szczęście, to w tym rejonie, o czym informują tablice informacyjne, można spotkać bąka, bączka, a także zobaczyć bobry czy wędrującego łosia... Czatownie ornitologiczne i punkty widokowe zostały zaplanowane przy charakterystycznych miejscach tegoż jeziora. Możemy dodać, iż pobliskie łąki i lasy zasiedlają wyjątkowo rzadkie gatunki motyli, w tym mieniak strużnik, mieniak tęczowiec oraz Caloptilia suberinella /jedyne stanowisko w Polsce/. Opuszczamy rejon tego pięknego jeziora i pchamy się na przełaj w kierunku wspomnianej wyżej Wólki Kątnej. To niewielka wieś leżąca na granicy trzech powiatów: lubartowskiego, puławskiego i lubelskiego. W miejscowości tej powstaje imponująca, kompleksowa infrastruktura dla miłośników koni, w tym stajnie i ujeżdżalnia, a także prowadzi tamtędy szlak konny. Przedzieramy się przez zarośla i zagłębiamy w nieduży lasek, aby dojść do polnej drogi wzdłuż rzeki Syroczanka. Niespodziewanie widzimy, jak nagle podrywa się do lotu z łopotem skrzydeł spłoszony bażant. Jeszcze krótki odcinek trasy i jesteśmy już w Wólce Kątnej, gdzie na działce rekreacyjnej jednej z uczestniczek rajdu mamy zaplanowane ognisko i „gwóźdź programu” rajdu , czyli symboliczne pożegnanie zimy – spalenie kukły. Kiedy rozpalamy ognisko, to ni stąd, ni zowąd przelatuje nisko nad naszymi głowami stado żurawi, które, jak się domyślamy, żerują na pobliskich łąkach, skąd dochodzą do nas charakterystyczne odgłosy.. Niesamowity widok i przeżycie! Niebawem Marzanna spłonie na ognisku, a do naszego grona dołącza pani Wiosna, pora roku niezwykle radosna… A przy ognisku zabawa na całego, pieczenie kiełbasy, parę kuśtyczków nalewki dla zdrowotności działkowych gości, śpiewy ze „Śpiewnikiem kolibowym” w sukurs, bo repertuar bogaty, a nawet jakaś para podryguje, bo przemożnie wiosnę czuje…

Niestety czas ucieka i należy myśleć o powrocie.

Część drużyny rajdowej opuszcza rozbawione towarzystwo wcześniej, idąc lub jadąc samochodem do Markuszowa, najwytrwalsi zostają jeszcze, ale i oni późnym popołudniem idą na piechotę na przystanek w Markuszowie, z którego pojadą do Lublina. Tak oto wiosenny rajd z Marzanną po krainie Jana Pocka dobiegł końca. W sumie pokonaliśmy ponad 20 km, choć zmotoryzowani o 7 km mniej, a nasz cyklista, to prawie 100 km trasy na rowerze i kto takiemu dorówna…? Rajd będzie powtórzony i prowadzić będzie następnym razem po południowej stronie gminy Markuszów.











Autor: Waldemar P. Zdjęcia: Urszula B., Waldemar P. i Izabella W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz