wtorek, 28 maja 2019

Rajd z niezapominajką


Piękna nasza Polska cała, a okolice Lublina urzekają swoją urodą i wystarczy wyjechać za miasto, aby się o tym przekonać. Tak też się stało w dniu 12 maja br., kiedy to 10 – osobowa grupa członków i sympatyków Klubu Górskiego PTTK „Koliba” w Lublinie wzięła udział w kolejnym rajdzie pieszym, który miał na celu podtrzymanie lub poprawę kondycji przed najbliższym wypadem w góry.

Dwie osoby z tej grupy wybrały wariant rowerowy, ale reszta – per pedes. Trasa rajdu, który rozpoczęliśmy o godz. 9:20, prowadziła nas od Prawiednik i dalej przez Polanówkę – Żabią Wolę – Pszczelą Wolę – Osmolice – Piotrowice – Bychawkę – Tuszów, aby po zatoczeniu wielkiej pętli dojść z powrotem do miejsca startu i tu zakończyć wędrówkę. Ale uwaga, uwaga, kierownikiem rajdu i przewodnikiem rajdowej drużyny zarazem był, co należy odnotować w annałach „Koliby”, najstarszy członek naszego klubu – Józef G., lat 86. To nie tylko nestor naszej organizacji, ale także niestrudzony piechur, nie do zdarcia na trasie, fenomen turystyki górskiej, zwłaszcza w jego ukochanych Tatrach, no i dżentelmen oraz ekolog na szlaku, wzór do naśladowania dla młodszej generacji turystów.

Nie jest tajemnicą, że to właśnie Józek G. prawie każdego dnia, w święta też, razem z innymi osobami albo w pojedynkę, nie bacząc na pogodę i porę roku, przemierza na piechotę najbliższe okolice Koziego Grodu, zwłaszcza rejon Zalewu Zemborzyckiego, bo taki styl życie czyli lifestyle jest jego świadomym wyborem i ważną treścią egzystencji. Mieliśmy szczęście, bo Józek prowadził całą grupę bezbłędnie i profesjonalnie, a ponadto towarzyszyła nam wspaniała, słoneczna aura… I tak maszerowaliśmy przez ukwiecone, pachnące łąki, lasy i polne miedze, a marszruta bardzo często wiodła nas wzdłuż meandrującej i toczącej wartko swoje wody rzeki Bystrzycy...Jeszcze teraz brzmią w uszach ptasie trele i powraca wspomnienie tej wielkiej radości i przyjemności obcowania z naturą.

Po opuszczeniu Żabiej Woli wkroczyliśmy w krainę pstrąga i lipienia, o czym informowała nas tabliczka na starym, nieczynnym już młynie wodnym, tutaj, rzecz naturalna, familijne zdjęcie całej naszej ekipy na moście, a potem pchamy się dalej do przodu, a po drodze przeżywamy wiele przygód i oglądamy ciekawe miejsca. Były też tzw. momenty, mówiąc potocznie, które szczególnie zapadły w naszą pamięć. Wystarczy przypomnieć bliskie spotkanie z groźnym bykiem, który okazał się krową rasy mięsnej po oglądzie anatomii zwierzęcia, niezliczoną ilość winniczków i innych ślimaków wychodzących na ścieżkę, wprost pod nogi, czy fascynujący widok „stracha na wróble” w pełnym uniformie z „taniej odzieży”… Ale wyjątkowo należy potraktować sytuację, kiedy na odcinku między Żabią Wolą i Pszczelą Wolą, w pobliżu mostka na rzece Bystrzyca, natknęliśmy się na przecudowny, olbrzymi łan niezapominajek w ich naturalnym środowisku. Ten widok aż tylu kwiatów w jednym miejscu i w słonecznej poświacie najzwyczajniej powalał z nóg i oczarował wszystkich. Czy to był zwykły zbieg okoliczności, a może uśmiech fortuny, bo nie każdy wie, że w maju, a konkretnie 15 maja, obchodzony jest corocznie Dzień Polskiej Niezapominajki – święto przyrody, piękna i przyjaźni.

I to właśnie przyroda podarowała nam podczas majowego rajdu taki niezapomniany obrazek, namalowany ręką natury. Jak się wydaje, dotarliśmy do zakątka, gdzie te piękne rośliny mają swoje prawdziwe królestwo i tworzą istny kobierzec z błękitnych kwiatów. Krajobraz jakby z Disneylandu, nic tylko fotografować i uwieczniać taką chwilę i miejsce. Potem przyszedł czas na śniadanie na zielonym dywanie bujnej trawy, dookoła szumiały drzewa, a strumyk płynął z wolna, i chciałoby się powiedzieć, cytując klasyka:”ja cię nie mogę”, aby wyrazić nasze zauroczenie…

Niestety, iść, ciągle iść trzeba,więc ruszamy w drogę...

W Pszczelej Woli robimy krótki przystanek, aby rzucić okiem na zabytkowy zespół dworsko – pałacowy i aleję starych lip i znowu pędzimy dalej. Pod koniec rajdu, kiedy przechodziliśmy przez mostek na rzece Kosarzewka, następna przygoda, jeśli tak można powiedzieć… Jeden z kąpiących się tam wyrostków skaleczył stopę o szkło i koledzy wyprowadzili go kuśtykającego na drogę, a krew lała się strumieniem… Miał jednak chłopak szczęście, bo w naszym towarzystwie rajdowiczów znalazły się, jak na wezwanie w trybie alarmowym, dwie odpowiednie osoby: wykwalifikowana pielęgniarka – Jola Ł. i z charakteru samarytanka – Iza W., które pośpieszyły mu z pomocą przedmedyczną i zatamowały krwotok. Przydał się opatrunek, który Iza W. miała w swoim plecaku… Takich niecodziennych zdarzeń było dużo więcej, ale były też nieprzewidziane mankamenty, choćby taki, iż przez cały czas prowadzony był tego dnia z samolotów oprysk drzew przed plagą chrabąszczy, połączony z zakazem wstępu do lasu/cały maj/. Trudna rada w tej mierze, trzeba było iść bocznymi ścieżkami, nadkładać drogi, no i deptać po setkach martwych owadów do góry brzuchem...Istne cmentarzysko tych latających szkodników, niezbyt przyjemne wrażenie i zapach… Ale potem, na otwartym terenie,mijaliśmy malowaną kolorami szachownicę pól, żółte zagony kwitnącego rzepaku i zielone z zazdrości łany pszenicy, a gdzieś w oddali, polne drzewa, sielski zaiste krajobraz aż po horyzont.

Koniec końców, dochodzimy ok. godz. 18:00 z powrotem do Prawiednik, a włączony krokomierz nie kłamie..Pokonaliśmy w sumie ponad 27 km, wszyscy doszli, aczkolwiek jedna osoba spoza „Koliby” z trudem, bo bez wcześniejszego przygotowania kondycyjnego do takiej długiej trasy. Niemniej jednak odczuwaliśmy na mecie rajdu wielką satysfakcję i był to stan euforyczny dla każdego z nas.
A Andrzej K., który bez treningu w chodzeniu, pobił tego dnia swój życiowy rekord w długości przebytej trasy on foot ,przyznał później, że aż trzy dni dochodził do siebie i o dziwo, złapał bakcyla i zapowiedział udział w kolejnym rajdzie… Już na zakończenie tej rajdowej opowieści , chciałoby się powiedzieć te oto słowa….

Józek, nie darujemy Ci następnego rajdu, pokazałeś klasę, dałeś nam popalić…












tekst: Waldemar, zdjęcia: Iza i Waldemar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz