środa, 10 lipca 2019

Pocztówka z Wysowej


Klub Górski PTTK „Koliba” w Lublinie zorganizował w dniach 08 – 15. 06. br. wyprawę wspinaczkową w Beskid Niski, w której wzięło udział łącznie 10 osób. Kierownikiem tej wielodniowej eskapady była, to już taka tradycja, Iza W., która wcześniej przygotowała ją szczegółowo pod względem logistycznym i opracowała wszystkie trasy. Bazą wypadową dla uczestników był w Wysowej pow. gorlicki – pensjonat „U Sylwestra”, gdzie spędziliśmy wspólnie i w dobrej komitywie 8 dni i 7 nocy…
Spoglądając wstecz, możemy powiedzieć, że nie była to taka zwyczajna impreza wyjazdowa, podczas której zdobywamy kolejne szczyty i przeżywamy niezapomniane chwile i przygody włóczykijów na turystycznych szlakach. Owszem, tak było i tym razem, ale dodatkowo trafiliśmy na iście tropikalne upały i przyszło nam wędrować po górach w ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych, kiedy temperatura powietrza oscylowała w granicach 30 st. C / w cieniu/, a parę dni przed wyjazdem było dużo więcej, jak w ukropie, pot od rana do wieczora oblepiał ciało i zalewał oczy, język wysychał, a mimo to trzeba było wykrzesać z siebie heroiczny wysiłek… Na przekór lejącego się z nieba żaru przemierzyliśmy na piechotę około 140 km górskich odcinków Beskidu Niskiego, wzdłuż i wszerz, z dołu do góry i z góry na dół, a potem jeszcze pod górę i znowu na dół…. Tak było, tak było, aż sami nie dowierzamy, że mieliśmy w sobie taką moc…..

Każdego kolejnego dnia tej „szkoły przetrwania” w piekielnym upale i duchocie musieliśmy zmagać się z własnymi słabościami i ułomnościami, nie poddawać się, iść, ciągle iść, byle do przodu i do celu, nawet wówczas, kiedy przeklinaliśmy tę chwilę, mając świadomość, że być może narażamy na szwank własne zdrowie, bo puls był na skraju detonacji, a nogi i mięśnie odmawiały posłuszeństwa…Jednak dla prawdziwego turysty i pasjonata gór nie ma rzeczy niemożliwych i cel naszej górskiej destynacji został osiągnięty w stopniu maksymalnym. Była satysfakcja, ale tuż przed samym wyjazdem z Wysowej była też ulga, że to już koniec, że nie ma już nic… i jesteśmy wolni, możemy wracać! Cała wyprawa i jej dramaturgia godne są epickiego opisu, ale przecież nie o to chodzi, żeby się chwalić i epatować czytających te słowa własnymi wyczynami, bo jako amatorom daleko nam do miana wysokogórskiego championa. Warto jednak wiedzieć, że wierzchołki Beskidu Niskiego, chociaż nie dorównują innym szczytom, to jednak należą do wyjątkowo trudnych w podejściu ze względu na niezwykle strome stoki… A zejścia były jeszcze gorsze i straszliwie się dłużyły… I jeśli dodamy do tego wspomnianą wcześniej, obezwładniającą spiekotę, jak w Afryce, to naprawdę jest się z czego cieszyć, że nam się udało … 
I jeszcze jedna uwaga.Dla kilku osób z naszej paki, tych bardziej zaawansowanych wiekowo seniorów, po 60 - tce, czy po 70 – tce, a jeden to nawet ukończył 86 lat / tak, tak!/ był to wyczyn godny wpisu do osobistej Księgi Guinnessa… Tylko czy wnuki w to uwierzą…?

Jeśli chodzi o najważniejsze wzniesienia, na których postawiliśmy stopę, to trzeba wymienić w tym miejscu: Obicz, Jaworzynę Konieczniańską, Jawor, Stawiska, Ostry Wierch, Kozie Żebro, Rotundę, no i oczywiście Lackową (997 m n.p.m.) oraz po słowackiej stronie: Cigielkę i Busov (1002 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Beskidu Niskiego. Właśnie na tej ostatniej górze kilka osób z naszej grupy, po spełnieniu wymogów regulaminowych, otrzymało przynoszące chlubę odznaki klubowe /dużą – 3 osoby i małą – również 3 osoby/, które wręczyła im uroczyście wraz z aktami nadania kierownik wyprawy – Iza W. Natomiast na szczycie Lackowej pozostawiliśmy ku pamięci emblemat naszej wyprawy w postaci naklejki na maszcie stojącym na granicy polsko – słowackiej. Zamiast kronikarskiej relacji z każdego dnia ekskursji, warto wyróżnić te miejsca i chwile, które najbardziej na to zasługują, a zatem:

Wysowa – Zdrój – nasza baza wyjściowa i przystań.

Wracając do pensjonatu mogliśmy wstąpić do urokliwego parku zdrojowego, z jego alejkami, altanami i ławeczkami, gdzie czekały na nas pyszne lody /nawet w kolorze czarnym i o smaku wanilii/ i chłodzące napoje, w tym słynna woda lecznicza Wysowianka oraz różne gatunki piwa z piwem Łemkowskim i Gorlickim na czele. W pubie „Arkadia” jedliśmy codziennie posiłki w formie obiadokolacji / cena – 20 zł /, a w pobliskich marketach typu Hitpol robiliśmy zaopatrzenie w niezbędne wiktuały i napoje. W tej niewielkiej miejscowości uzdrowiskowej pełno jest nadal śladów kultury łemkowskiej, aczkolwiek nie dane nam było wejść do przepięknej prawosławnej cerkwi pw. Św. Michała Archanioła z XVIII wieku, ponieważ aktualnie poddawana jest ona gruntownej renowacji…

wieś Blechnarka – z zabytkową murowaną cerkwią pw. Świętych Kosmy i Damiana, w której, jak informuje tablica – na poddaszu znalazła schronienie kolonia jednego z najrzadszych w Europie gatunków nietoperzy – podkowca małego /gatunek zagrożony całkowitym wyginięciem i wymagający czynnej ochrony/. Tam też znajduje się stary cmentarz łemkowski z napisami cyrylicą na krzyżach nagrobnych. Było również kilka współczesnych nagrobków z napisami w j. polskim lub przy użyciu cyrylicy. Miejscowość ta słynie z bardzo licznych zabytkowych greckokatolickich krzyży przydrożnych oraz z zabudowy w formie zagród jednobudynkowych /chyże/, w których pod jednym dachem mieściły się pomieszczenia mieszkalne, gospodarcze i inwentarskie, a strych pełnił funkcję stodoły. Obecnie niektóre chyże zamienione zostały w domy letniskowe. W 1947 r. w ramach akcji Wisła Łemkowie z tej wsi zostali przymusowo wysiedleni i tylko garstka tam wróciła po latach...

cmentarze wojenne z okresu I wojny światowej – licznie rozsiane po Beskidzie Niskim i będące integralnym elementem krajobrazu tej ziemi. Jeden z piękniejszych cmentarzy , który zwiedzaliśmy całą grupą, jest usytuowany na szczycie Rotundy /771 m n.p.m. /, niedaleko Regietowa. Zwraca uwagę interesujący projekt architektoniczny, z kamiennym murkiem i pięcioma smukłymi wieżami, zwieńczonymi drewnianymi krzyżami o unikatowym kształcie. Inny ciekawy cmentarz znaleźliśmy pod wierzchołkiem Obicza. Takich nekropolii jest na tych terenach wiele.

drewniane cerkwie - wędrując szlakami wokół Wysowej natknęliśmy się na cały wianuszek dawnych świątyń greckokatolickich /Skwirtne, Hańczowa, Regietów, Kwiatoń/, przy czym niektóre z nich pełnią obecnie funkcję filialnych kościołów rzymskokatolickich. Niezwykle urzekła nas była cerkiew pw. Św. Paraskewy w Kwiatoniu, gdzie zawiózł nas swoim samochodem /w dwóch turach/ gospodarz pensjonatu. Na miejscu czekał już przewodnik, od którego dowiedzieliśmy się, że ta świątynia konstrukcji zrębowej, pokryta gontem, została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO i stanowi jakby kwintesencję stylu zachodniołemkowskiego. Została wybudowana w XVII wieku i wyróżnia się wyjątkowo strzelistą bryłą. Wewnątrz znajduje się kompletne wyposażenie cerkiewne z XVIII – XIX wieku i wspaniały ikonostas z 1904 roku autorstwa Michała Bogdańskiego. Podczas naszego pobytu w cerkwi spotkaliśmy tam konserwatorów zabytków, bo obecnie jest ona remontowana. Godzi się wspomnieć, że będąc po stronie słowackiej również mieliśmy okazję, aby podziwiać /z zewnątrz/ inne jeszcze zabytkowe cerkwie: w Cigielce – murowana cerkiew z XIX wieku i Vyżnym Tvarożcu – z 1903 r. Też zachwycające swoim pięknem i historią. W tej ostatniej miejscowości szczególną uwagę przykuwa świetnie zachowane ludowe budownictwo, a cała wieś przypomina żywy skansen, bo tętni normalnym życiem. Pierwsza wzmianka o istnieniu tej wsi pochodzi aż z 1414 r…

Święta Góra Jawor – to kultowa góra Łemków, będąca od lat celem licznych pielgrzymek , zarówno z Polski, jak i ze Słowacji. Znajduje się tu zabytkowa Kaplica pw. Opieki Bogurodzicy, a od 2017 r. sanktuarium greckokatolickie.

wieś Ropki – idąc wytyczonym szlakiem w kierunku tej miejscowości zatrzymaliśmy się najpierw na Przełęczy Hutniańskiej, gdzie skusiły nas ustawione dla turystów stoły i ławy, jakby zachęcające do krótkiego odpoczynku, aby delektować się pysznymi widokami aż po widnokrąg. Taki krajobraz to naturalne dzieło sztuki…Wieś jako taka już nie istnieje, bo wszyscy zostali z niej w czasie akcji „Wisła” wyrugowani, cerkiew przeniesiono jako zabytek do skansenu w Sanoku, pozostało tylko cerkwisko, resztki cmentarza i kilka zachowanych chyż... obok współczesnej zabudowy letniskowej. Mieliśmy jednak szczęście poznać rodowitą Łemkinię w starszym wieku, która w sezonie serwuje w chyży, gdzie się urodziła, dla turystów smakowite domowe ciasto i kawę... O smaku tego ciasta informują nawet foldery turystyczne i portale społecznościowe. Na stałe ta wielce sympatyczna pani mieszka w Wysowej.

stadnina koni huculskich „Gładyszów” w Regietowie – największa w Europie, bo liczy około 300 sztuk. Jak wiadomo, hucuły ze względu na ich cierpliwość i łagodność, wykorzystywane są w hipoterapii. I jeszcze taka ciekawostka. Konie z tej słynnej stadniny zagrały w kilku polskich filmach, np. „ Quo vadis”, „Ogniem i mieczem”, „1920 Bitwa Warszawska”, czy „Szatan z VII klasy”… To właśnie w Regietowie przyplątał się do naszej grupy sympatyczny kundelek o skłonnościach turystycznych, który dzielnie wdrapał się z nami na Rotundę, a potem towarzyszył nam jak typowy przewodnik stada aż na Kozie Żebro, ale tam musieliśmy go pożegnać, choć z wielkim żalem, bo nie bardzo chciał się z nami rozstać... Z żalem obopólnym, bo to był taki piesek – przylepa, a jaki łakomczuszek…

Już na zakończenie, trzeba podkreślić, że podczas całej wyprawy okupionej potem i znojem, nie brakowało jednak humorystycznych zdarzeń i tzw. momentów „ku pokrzepieniu serca”, a zwłaszcza:

- kąpiel piszącego te słowa z plecakiem i w garderobie w płynącej Ropie, chodzi o rzekę o tej nazwie, bo poślizgnął się, skacząc z kamienia na kamień...Dzięki pomocnej dłoni Marka B. wszystko skończyło się szczęśliwie i nawet dokumenty oraz smartfon nie przemokły…

- zjazd Asi C. na przysłowiowych czterech literach na zboczu podmokłej łąki , kiedy to wracając z Busova i chcąc ominąć osadę słowackich Romów nadłożyliśmy drogi i potem przyszło nam przedzierać się skokami przez wysoką trawę, aby ostatecznie znaleźć właściwą ścieżkę do granicy polsko – słowackiej. A przed samą granicą jeszcze czekał na nas „ pagórek płaczu”, bo goniliśmy ostatkiem sił, a słoneczny żar sięgał zenitu… To tak na marginesie…

Dzięki takim zdarzeniom było i wesoło, i raźniej… pomijając tych poszkodowanych….

Podsumowując nasz wyjazd, możemy powiedzieć, że poczuliśmy w Wysowej i okolicach namiastkę klimatu dawnej Łemkowszczyzny, odwiedziliśmy królestwo dzikiej miejscami i nieskażonej przyrody, zrealizowaliśmy ambitne wyzwania górskie, do tego w warunkach niespotykanych upałów, a ostatni dzień, to przypominał armagedon… Jeszcze teraz przewijają się w naszych głowach jakby taśmy z widokami pięknych, zalesionych grzbietów i grani, wygrzewających się na ścieżkach żmij, tropami dzikich zwierząt i bobrowych rozlewisk, pachnących ziołami, kolorowych łąk, czy odgłosami cykających świerszczy, kukającej kukułki bądź pokrzykującego wysoko na niebie kruka… No i to czyste, górskie powietrze… tlenoterapia w naturalnym środowisku. To była udana wyprawa, widać to było na naszych twarzach podczas pożegnalnego spotkania w piątek wieczorem w przeddzień wyjazdu - nad rzeczką Ropą na posesji właściciela pensjonatu, kiedy niósł się nasz śpiew z piosenkami z klubowego śpiewnika… Aż zwabił gospodarza, który odwiedził nas i nie przyszedł on z pustymi rękami…Po powrocie do Lublina pozostały nam nostalgiczne wspomnienia z Beskidu Niskiego, liczne zdjęcia oraz wpisy i pieczątki w książeczkach GOT niektórych uczestników… Poznaliśmy wprawdzie tylko fragment tego przecudnego pasma polskich i słowackich gór, ale jakże malowniczy i atrakcyjny pod każdym względem... Warto tam wrócić, zobaczyć nowe miejsca, a może nawet zahaczyć o leżące nie opodal Bieszczady…











  


  


















Tekst: Waldemar; Zdjęcia: Iza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz