piątek, 7 czerwca 2019

Rajd z piorunami


Prolog
Kto raz odwiedził magiczne Roztocze, ten tam wraca, wcześniej czy później, a lubelska „Koliba” z upodobaniem organizuje dla swoich członków i sympatyków rajdy i wyprawy turystyczno – krajoznawcze w tamte strony. Tym razem, w dniach 17 – 19.05. br., zaniosło nas aż do Pasiek k. Tomaszowa Lub., gdzie zaplanowaliśmy rajd pieszy, jako preludium przed najbliższym wypadem w góry Beskidu Niskiego. Do Pasiek zjechała 14 – osobowa ferajna, a nasza baza noclegowa i wypadowa została ulokowana w budynku miejscowej szkoły podstawowej.
Przyjazd większości osób nastąpił w piątek 17.05.19 r., w godzinach późnowieczornych, ale kilkoro uczestników rajdu zjawiło się tam dużo wcześniej. Kiedy już wszyscy byli na miejscu i zostali przydzieleni na nocleg, bądź w wielkiej sali gimnastycznej, bądź w maleńkich pomieszczeniach typu szatnia, pobraliśmy materace, potem odbyła się krótka odprawa, a po niej kolacja i zwykła krzątanina przed udaniem się na odpoczynek. Trzeba się porządnie wyspać, bo przed nami dwa dni rajdu, które mamy przeżyć jak na prawdziwych turystów przystało... Układamy się na podłodze na szkolnych materacach, we własnych śpiworach, i powoli zasypiamy… Cisza nocna!

Dzień 1 rajdu - 18.05.19 r. / sobota/

Takiego rozpoczęcia rajdu i takiej pobudki zaraz po godz. 5:00 rano nikt się nie spodziewał… Znienacka gruchnęła cała salwa piorunów z błyskawicami, które rozświetliły budynek, aż zatrząsł się w posadach. Lunęło jak z cebra, nic nie widać za oknem, deszcz bębni niemiłosiernie, ani wyjść na zewnątrz, drzemka, bo jeszcze wcześnie, wykluczona, do tego dochodzą czarne myśli i pytanie, czy w ogóle wyjdziemy na trasę... A jak będzie lało przez cały weekend? Na szczęście po krótkiej kanonadzie z nieba i gwałtownej burzy, równie nagle wypogodziło się, a nawet wyszło słońce, i już w lepszym nastroju zasiadamy po porannej toalecie do śniadania w szkolnej stołówce – za niewysokimi stoliczkami i na minikrzesełkach jak dla uczniaków pierwszej klasy… Potem łyk kawy na dzień dobry, kanapki na drogę, herbata do termosu i o godz. 8:30 wychodzimy na trasę rajdu. Idzie nas 14 osób, a kolumnę otwierają dwa niesforne psiaki, ale jednocześnie maskotki i bywalczynie prawie każdego rajdu: Mika i Zuzia od Anki Cz…



Pasieki to wieś – ulicówka, ciągnie się przez kilka dobrych kilometrów, po burzy pełno kałuż, ale iść trzeba, najwyżej będziemy się ścigać z czarnymi chmurami nad nami, albo szukać schronienia, aby przeczekać kolejną ulewę... Kierownikiem rajdu jest Stanisław Cz., który pochodzi z tych stron i Roztocze zna na wylot, o czym nieraz mogliśmy się przekonać… A przygody na trasie rajdowej, to już nasza specjalność klubowa i na pewno ich nie zabraknie. Niebawem dochodzimy do lasu i na znak naszego przewodnika zatrzymujemy się na leśnej polanie. To miejsce nazywane jest zwyczajowo „Sybirem”, bo występują tu mroźne zimy i panuje szczególny mikroklimat. Następnie szlak prowadzi nas na wzgórza o nazwie Hory, pokryte lasem mieszanym z przewagą jodły i sosny. Niektóre drzewa o imponującej wysokości i obwodzie przekroczyły już wiek rębny i są oznakowane przez leśników na żółto, a więc jest to drzewostan nasienny. Ktoś z nas zażartował nawet, że jest to leśny bank nasienia… Po obfitych opadach czuje się w powietrzu wszechobecną wilgoć, jest duszno i parno jak w saunie, ścieżki i zbocza mokre oraz śliskie, trochę nas znosi ze szlaku, ale wkrótce dobijamy do szosy i przechodzimy na przeciwną stronę drogi Tomaszów Lub. - Susiec. Pozostawiamy za sobą Hory i usytuowaną po lewej stronie, od kierunku naszego marszu, tzw. górę rydzową, gdzie w sezonie grzybobrania występują rzadkie na Lubelszczyźnie rydze, o czym nie każdy wie… To i dobrze. Pomykając przez las łosiniecki dostrzegamy, co i rusz, ukryte w zagajnikach kurhany. To wczesnośredniowieczne mogiły w formie kopców ziemnych, teraz zalesione, będące dowodem osadnictwa słowiańskiego na tych terenach. Nasz przewodnik podaje nam krótką informację na temat tych zakonspirowanych nekropolii rodem z III – VIII wieku naszej ery. Opuszczamy ten fragment boru i idąc doliną śródleśnego potoku obieramy azymut na południe, ale chyba o jeden trakt za wcześnie, bo musieliśmy trochę nadłożyć drogi, aby wejść na wzniesienie, z którego rozciąga się przepyszny widok na pagórki Roztocza Wschodniego, aż po Goraje…































Na wzgórzu czeka nas dodatkowa atrakcja, bo podążając kamienistą drogą między wsiami Maziły i Rabinówka dochodzimy do tzw. suchych szumów... Miejsce osobliwe, dzisiaj po ulewie woda ciurka po skalnych garbach, słychać dookoła wiosnę w śpiewie skowronków i wilg… Nie każdy tam zagląda, bo nie każdy wie o tym zakątku świata, a nasz kierownik rajdu wie... Chodząca Wikipedia Roztocza! Z „suchych szumów” powracamy na niebieski szlak, przez drogę przebiegł spłoszony jelonek, mijamy wybujały i niezwykle fotogeniczny krzak bzu przy polnej ścieżce, a w Rogatych Kopcach rysują się w oddali zabudowania stadniny koni. Podążamy z kolei przez wieś Rabinówka i paręset metrów za jej opłotkami wkraczamy na następne wzniesienie, aby głodni i spragnieni rajdowicze mogli co nieco przekąsić i nawodnić swój organizm. Miejsce wybiera nam Stasio Cz. i jest ono wprost idealne, bo na skraju lasu, z panoramicznym widokiem na jodłowy rezerwat „Minokąt”, gdzie występują też ostańcowe jeziorka, porozrzucane blisko siebie…

Jesteśmy na wysokości 337 m n.p.m. - na pograniczu Lubelszczyzny i Podkarpacia.

















W ogóle cała nasza eskapada wiedzie nas przez rzadko zaludnione obszary typu „u Pana Boga za miedzą”, ale za to jakie malownicze krajobrazy… Maszerując tanecznym krokiem, tak, tak, przez lasy i pola uprawne, schodzimy coraz bardziej w dół, najpierw będzie to las „Wilcze Jamy”, a potem tzw. „Szkoci dół”. Siąpi niewielka mżawka, kiedy dobijamy do przedmieścia Tomaszowa Lub., idziemy w głąb miasta, zwraca naszą uwagę, iż jest ono czyste i zadbane, widać ma dobrego włodarza. Kierujemy się do budynku Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Słowackiego, gdzie w pierogarni „Na Górce”czeka na nas zamówiona wcześniej uczta pierogowa. Jest z czego wybierać, na słodko, pikantnie, ze śmietaną lub ze skwarkami, w zestawie po 10 pierogów.

Jedna z osób zamawia mix pierogowy, na jednym talerzu pierogi ze śmietaną, a obok pierogi polane tłuszczem... Pewnie smakowało? Potem Stanisław Cz. zabiera nas spod szkoły do centrum Tomaszowa Lub. W parku mamy przystanek na deser po obiedzie. W lodziarni serwującej lody z wytwórni Zimna Zośka pochłaniamy jako grupa prawie cały zapas lodów gałkowych / o różnych smakach/, a królową „lodożerców” została Iza W., która skonsumowała olbrzymią porcję z 5 gałek. Później się dowiemy, że na tym nie poprzestała, bo za jakiś czas razem z Anką Cz. cichcem wróciły do parkowej lodziarni – po repetę… Jeśli idzie o zwiedzanie miasta, to w pierwszej kolejności zaczynamy od kościoła modrzewiowego, wybudowanego w 1727 r. To jeden z najbardziej znanych drewnianych kościołów barokowych w Polsce i jedyny na Zamojszczyźnie kościół dwuwieżowy, a ufundowany przez ordynata Michała Zdzisława Zamoyskiego. Dodajmy, iż darzony wielkim sentymentem przez naszego przewodnika, bo tutaj był on chrzczony… Ta świątynia, to także sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej.










W programie mamy jeszcze wejście do otwartej akurat dzisiaj i będącej w trakcie renowacji cerkwi prawosławnej pw. św. Mikołaja Cudotwórcy oraz, jako że po godz. 16:00 rozpoczęła się właśnie Noc Muzeów, wizytę w muzeum regionalnym, gdzie obejrzymy na żywo i w wersji multimedialnej wystawę eksponatów archeologicznych, m.in. słynny skarb ze wsi Czermno. Nasz ślad w muzeum to niestety pozostawione na podłodze odpryski błota z butów, bo dzisiejsza wędrówka trochę nas ubłociła. Siła wyższa, a cel zwiedzania wysoce edukacyjny… Wychodzimy z muzeum, a na niebie aż czarno od kłębiących się, ołowianych chmur... Chyba dzisiejsza ekskursja źle się dla nas skończy, bo w każdym momencie może nadejść burza, od której przecież zaczął się nam dzień i rajd... z piorunami. Zamiast uciekać z miasta wybieramy się jeszcze na zakupy do galerii handlowej „Rynek”, bo jutro niedziela bez handlu… Czy to ryzyko, czy zwykła lekkomyślność? No i nadchodzi odpowiedź. Znowu leje, najpierw grube krople, potem ulewa i ściana deszczu.Kilka osób ewakuuje się od razu okazyjnym samochodem marki Toyota z Tomaszowa Lub. do Pasiek. Reszta wędrowców liczyła, że jakimś cudem dojdzie do Siwej Doliny na piechotę, ale się przeliczyła . Zaledwie minęli arboretum Nadleśnictwa Tomaszów Lub. i przystanęli przy karczmie u wylotu Siwej Doliny dopadła ich nawałnica, prawie armagedon. Trzeba było salwować się rejteradą, wzywając ponownie na pomoc kierującą Toyotą siostrę Stasia. Tym sposobem Siwa Dolina umyka nam z harmonogramu dzisiejszej wyprawy, acz miała być jej finałem i ukoronowaniem.

Jednakowoż trzeba wspomnieć, że trzy osoby z naszego grona, które w piątek przyjechały do Pasiek wcześniej, a więc Jola, Agnieszka i Marian, zdążyły wraz ze Stanisławem w ramach rekonesansu zaliczyć spacer po niektórych trasach narciarskich /w zimie/ słynnej Siwej Doliny, tych położonych blisko kompleksu sportowego. Wracając do meritum, kiedy już szczęśliwie wszyscy znaleźli się w budynku szkolnym, to nawałnica nie ustaje. Deszcz bębni jak hałaśliwa perkusja, na niebie wystrzały piorunów jak świetliste fajerwerki, żywioł szaleje. Jesteśmy wszelako bezpieczni, można się umyć z błota pod prysznicem, przebrać i odpocząć do wieczora…

Tylko nie wszyscy, jak się okazuje... bo Stasio Cz. i Jacek S. mają jeszcze zapas siły i popisują się grą w kosza, a do gry rwie się też najstarszy z nas wszystkich Józef G., który odczuwa deficyt marszu.

Takie to towarzystwo!

A wieczorem miało być prawdziwe ognisko, w samochodzie czekał w bagażniku zapas porąbanej buczyny i transporter piwa, Ula B. przywiozła nawet z domu śpiewniki kolibowe, ale natura pokrzyżowała te plany i wybraliśmy plan B: kiełbasa grillowana z piekarnika, słodkie ciasto od Agnieszki do podziału i degustowanie nalewek dla zdrowotności… Około północy na zegarze, koniec pogwarek, zamykamy barek, cisza nocna wszak obowiązuje… Nawet chrapanie osób słynących z tej przypadłości nikomu nie przeszkadza na wielkiej sali gimnastycznej, zamienionej w sypialnię. Po dzisiejszej mordędze, bo w nogach mamy ponad 20 km, czeka nas kolejny rajdowy dzień, a co przyniesie, to się okaże w niedzielę.

Dzień 2 rajdu - 19.05.19 r. /niedziela/

Po wczorajszym wyścigu z burzowymi chmurami w tle i strzelaniną piorunów na dzień dobry i na dobranoc, dzisiaj jest spokojnie, chociaż bardzo mokro na zewnątrz naszej bazy rajdowej. Wyruszamy z budynku zaraz po g. 8:00 i idziemy w marszowym szyku przez całą długą wieś Pasieki, przeskakując kałuże, aby przy leśniczówce przeciąć drogę relacji Tomasów Lub. - Józefów i trafić na niebieski szlak, który zaprowadzi nas do rezerwatu „Zarośle”. Grupa liczy dzisiaj 13 osób i zaszły w niej pewne zmiany, bo rano opuściły ją dwie osoby/ Krzysiek i Aneta/, bowiem miały spotkanie rodzinne, natomiast dojechał do nas swoim samochodem – Zbyszek W. Idąc w kierunku rezerwatu zwracamy uwagę na przydrożny „krzyż cierpień”, postawiony w intencji osób pomordowanych w tej okolicy przez Niemców podczas II wojny światowej. Zanim wkroczymy do rezerwatu, mamy okazję, aby zapoznać się z tablicą informacyjną i zdobyć krótką wiedzę na jego temat. Otóż cała powierzchnia, to 65 ha, a teren rezerwatu porasta głównie drzewostan jodłowo – bukowy, w większości naturalnego pochodzenia, wchodzący w skład zespołu żyznej buczyny karpackiej i wyżynnego jodłowego boru mieszanego.

Jeśli chodzi o runo, to występują tu typowe dla tego boru rośliny, jak czartawa drobna czy wroniec widlasty, ale także gatunki chronione: wawrzynek wilczełyko, starzec gajowy, lilia złotogłów oraz widłak jałowcowaty i goździsty. Wędrując dosyć szerokim traktem przez teren rezerwatu, zatrzymujemy się całą grupą przy pomniku i tablicy poświęconej pomordowanym oficerom 13 kompanii 75 PP i tzw. I bitwie pod Tomaszowem Lub. w dniach 17 – 20.09.1939 r. To tutaj właśnie Niemcy dopuścili się podczas kampanii wrześniowej wielu morderstw na polskich żołnierzach wziętych do niewoli. Pomnik na ich cześć postawiony został 20.09.1986 r. przy udziale żyjących żołnierzy Września. I jeszcze taka ciekawostka… Otóż rezerwat „Zarośle” to największe w skali całego kraju skupisko przeróżnych gatunków drzew, skoncentrowanych na obszarze 1 ara tej enklawy. Niektóre drzewa są tak potężne, że górują nad innymi, kiedy tak idziemy ścieżką edukacyjno – przyrodniczą. W głębi lasu, przed samym Ulowem, nasz przewodnik zaprowadził nas w miejsce, gdzie już niedługo prowadzone będą wykopaliska archeologiczne, jako że znaleziono tam kurhany, będące dowodem osadnictwa plemion gockich na tych terenach... Potem dochodzimy do wsi Ulów, gdzie na jej skraju zatrzymują nas kolejne tablice informacyjne. Na jednej z nich opowiedziana została legenda o Ulowie, a na drugiej mamy wzmiankę na temat walk 55 Rez. Dywizji Piechoty z Niemcami we wrześniu 1939 r.



















A propos tej legendy o Ulowie, która wszystkich zaciekawiła, to nawiązuje ona do tradycji bartnictwa na tych terenach. Przekaz ludowy mówi, że w każdej pasiece mieszkał ongiś Diablik, który chociaż psocił i podjadał gospodarzom miód, to zarazem chronił pszczelarzy przed złodziejami. Następnym etapem naszej wędrówki po opuszczeniu zabudowań Ulowa jest wzgórze Wapielnia, będące najwyższym wzniesieniem na Roztoczu Środkowym /385 m n.p.m./. Prowadzi do niego naturalna aleja z krzakami żarnowca i plątaniną jeżyny. Nazwa wzgórza prawdopodobnie pochodzi stąd, że na tym terenie swego czasu wydobywano wapienie, które potem używano do wypalania wapna.

Na samym szczycie Wapielni uwieczniamy na zdjęciu całą naszą grupę, a potem opuszczamy się w dół. Nie obyło się bez wypadku, bo na śliskim podłożu Iza W. zaplątała się w krzak jeżyny i upadła na ziemię, doznając lekkiej kontuzji. Pośpieszyło jej z pomocą dwóch dżentelmenów, którzy pomogli jej podnieść się wraz z kijkami i ekwipunkiem turystycznym.


Po zejściu na dół, a jest godz.11:30, znajdujemy miejsce na postój i będziemy śniadać. Rozkładamy się na trawie, można jeść, pić i podziwiać panoramę Roztocza… Słoneczko przygrzewa i rozleniwia, ale, jak to się mówi, nie ma lekko... Znowu zakładamy plecaki i pada komenda do wymarszu. Po drodze pełno wielkich kałuż, niektóre bardzo głębokie... Dla towarzyszących nam psiaków te kałuże, to wspaniała okazja do błotnej kąpieli, której oddają się bez opamiętania…Zazdrościmy czworonogom tej radochy, bo jest bardzo parno.Droga wiedzie nas przez lasy i pola, przez zarośla i pagórki, a naszym celem będzie teraz tzw. Góra Moraszkowa, a po niej – Pasieki. Na jednym z garbów wzniesienia czeka na nas u góry czujna sarna, ale szybko czmycha kiedy się zbliżamy, podobnie jak płochliwy zając. Omijamy bokiem Ulów, ale z innej już strony i wkrótce dochodzimy przez las do szosy prowadzącej do Suśca, przecinamy ją i teraz trzeba wdrapywać się na Górę Moraszkową. Bardzo strome podejście, przydają się kijki trekkingowe, pot się leje, ale góra zdobyta i szorujemy naprzód. Teraz dopiero zaczyna się prawdziwa leśna szkoła przetrwania, bo Stanisław Cz. obiera trasę przez dżunglę kłujących zarośli, trzeba się przedzierać, skakać po bruzdach, walczyć z gałęziami własnymi rękami ,teren podmokły, buty zawilgocone, ciało umęczone.Pada nawet pytanie - ile jeszcze kilometrów do tych upragnionych Pasiek, a odpowiedź Stasia – 3 km. Ale to jakieś kłamstwo turystyczne, żeby nas pocieszyć i zdopingować, bo idziemy, idziemy, szmat drogi za nami i tyle samo przed nami. Końca nie widać!





Wreszcie z ulgą docieramy do skraju lasu i wyczerpania, tam jakieś poletko myśliwych z trzema ambonami, no i jest ścieżka w stronę Pasiek. Jedni pędzą naprzód, inni trochę wolniej, na końcu kuśtyka dzielnie Iza W. w towarzystwie Józka G., zamykając nasz orszak. Iza stąpa na palcach, bo, jak się okaże, na pięcie wyrósł jej spory pęcherz i uraża podczas marszu, a upadek na Wapielni też miał swoje skutki. Na miejscu, w szkole, meldujemy się w komplecie ok. godz.14:15... W nogach mamy ponad 20 km, teraz trzeba się spakować, kto tego nie zrobił /Kamil/, dzielimy się na podgrupy i za jakąś godzinę wsiadamy do samochodów, aby opuścić Pasieki i wrócić do domu.



















Rajd dobiegł końca, jest satysfakcja i zadowolenie, a także zabieramy ze sobą wspomnienia i widoki Roztocza, które przyszło nam docenić…Na miejscu pozostaje jednak kierownik rajdu, Stanisław Cz., który musi jeszcze dopilnować wszystkiego po naszym wyjeździe. Dzisiaj niebo było dla nas łaskawe i wynagrodziło nam wczorajsze ekscesy z piorunami i ulewą. Do zobaczenia na następnym rajdzie po pięknym Roztoczu.

Taki weekend, to ja rozumiem…

PS. Szczególne podziękowanie z naszej strony dla Wydziału Promocji Urzędu Gminy Tomaszów Lub. za pomoc w zorganizowaniu rajdu i udostępnienie pomieszczeń szkoły w Pasiekach po niewygórowanej cenie do celów turystycznych...

Tekst: Waldemar, Zdjęcia: Stanisław

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz