wtorek, 29 października 2019

Jesienny wyjazd "Koliby" w Tatry


Jak pięknie wyraził się Jan Sztaudynger: „Skądkolwiek wieje wiatr, zawsze ma zapach Tatr"… 
Te słowa najlepiej oddają miłość i sentyment do gór, które to uczucia bliskie są każdemu uczestnikowi cyklicznych wyjazdów Klubu Górskiego PTTK „Koliba w Lublinie – w ukochane Tatry.
Dodajmy, że najwyższe góry w Polsce warto odwiedzić o każdej porze roku, ale Zakopane już nie, bo dla prawdziwych turystów stolica Tatr jest bardziej atrakcyjna poza sezonem, kiedy mniej ludzi na Krupówkach, a na szlakach panuje cisza i spokój. 

Właśnie z tego powodu do naszej kolejnej wyprawy doszło na przełomie września i października – w dniach 28.09. - 05.10.19 r. W jesiennej ekspedycji brało udział łącznie 20 osób, przy czym część z nich dotarła tam własnymi środkami transportu. Większość osób wyjechała do Zakopanego w sobotę, w dniu 28.09. br. , o godz.5.20 – autobusem BP Tour, który, jak na złość, uległ awarii w Nowym Sączu i blisko dwie godziny nasza grupa musiała czekać na naprawę pojazdu. To jakby odwrócona sytuacja z ubiegłego roku, kiedy to autobus tej samej linii zepsuł się nam w drodze powrotnej z Zakopanego, już w samym Lublinie, zanim dotarliśmy z bagażami na dworzec PKS. 

Pomysłodawcą tras i kierownikiem klubowej ekskursji był, jak poprzednio, kol. Stanisław Cz., znający Tatry na wylot. Jako miejsce zakwaterowania i bazę wypadową wybraliśmy po raz kolejny willę „Jarowit” przy ul. Zwierzynieckiej 11 w Zakopanem. 

Pierwszego dnia po przyjeździe zabrakło niestety czasu na zaplanowaną wcześniej „rozgrzewkę”, aby rozprostować kości i rozruszać mięśnie po długiej podróży. To przez ten przymusowy postój w Nowym Sączu! Ale za to w niedzielę, już od rana byliśmy gotowi do wspinaczki, a początek pierwszej wyprawy miał tradycyjny przebieg, bo na trasie Zazadnia – Wiktorówki – Rusinowa Polana… W Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr o godz. 9.00 msza św., w której wzięliśmy udział. Na Rusinowej Polanie z kolei, oczywiście, trzeba było uwiecznić na pamiątkowym zdjęciu całą naszą grupę en bloc, a potem czekała wszystkich dalsza wędrówka, a więc Gęsia Szyja, obejście Kopieńca, Polana Olczyska, Przełęcz pod Nosalem i powrót do Zakopanego przez Kuźnice. Część osób wybrała inny wariant, ale równie satysfakcjonujący… Pogoda znakomita, w górach wszechobecna i to we wszystkich barwach złota polska jesień, widoki tatrzańskich szczytów jak w baśniowym amfiteatrze, pełna euforia….I tak to się zaczęło….!







Następne dni, to kolejne wyprawy i takie kultowe miejsca, jak m. in.: Chochołów /żywy skansen podhalańskiej zabudowy/, Pasmo Gubałowskie, Dolina Kościeliska, Dolina Tomanowa, Czerwone Wierchy, Dolina Kondratowa, Dolina Gąsienicowa, Czarny Staw Gąsienicowy i wiele, wiele innych…















Na Czerwone Wierchy wdarła się już we wtorek, od Doliny Tomanowej, sześcioosobowa grupa dowodzona przez kierownika wyprawy – Stanisława Cz., wkraczając na Ciemniak, Krzesanicę i Małołączniak… Pozostali uczestnicy wyprawy zdecydowali się na inne trasy, mniej wyczynowe…










Następnego dnia, w środę, kilka osób pokusiło się o zdobycie Zadniego Kościelca /2160 m n.p.m./, ale ostatecznie z czworga śmiałków tylko dwie osoby /Stanisław Cz. i Jacek K./ mimo panującej mgły weszły na ten budzący respekt i owiany złą sławą tragicznych wypadków szczyt. Trzeba przyznać, że było to wejście iście taternickie, a nie typowo turystyczne, bo na skalnej ścianie obaj ryzykanci musieli wspomagać się rękoma i pilnować przed poślizgiem…











W czwartek, 3 października, w Zakopanem popsuła się pogoda, był więc czas na podreperowanie i regenerację sił, ale i tak, jak tylko się przejaśniło, prawie wszyscy wybrali się w małych podgrupach na wybrane przez siebie trasy typu light. Natomiast wieczorem tego dnia zorganizowano w hallu willi „Jarowit” pożegnalne spotkanie dla wszystkich uczestników wyprawy – członków „Koliby”, jak również jej sympatyków, którzy przyjechali do Zakopanego. Nie wchodząc w szczegóły, spotkanie to było bardzo udane, a kieliszek składkowego „Stocka” podkreślił nastrój chwili zbliżającego się rozstania. 

W piątek, przedostatniego dnia wyprawy, mieliśmy jej clou – Dolina Jaworowa po słowackiej stronie Tatr. Była to najdłuższa i najbardziej atrakcyjna widokowo trasa, a na dopieszczenie nas powróciła słoneczna pogoda. Panoramiczne krajobrazy Tatr Wysokich i Tatr Bielskich, to zwieńczenie i najlepsza nagroda na zakończenie naszego jesiennego pobytu w górach. Trzy osoby/ Ania S., Stanisław Cz. i Jacek K./ pokonały całą Dolinę Jaworową, aż do Przełęczy Lodowej, gdzie rzeczywiście było mroźno, a pokrywa śniegu dochodziła do 15 – 20 cm. Cała nasza grupa powróciła późno do Zakopanego z Jaworzyny Tatrzańskiej na Słowacji, pokrzepiona piwem z miejscowego sklepiku.



















A w sobotę, trzeba się żegnać i wyjeżdżać do Lublina… 

Podsumowując, dodaliśmy kolejną górską przygodę do naszego życia, mając w nogach prawie 90 km marszu i wspinaczki, a dla niektórych osób był to indywidualny sprawdzian własnej kondycji i odwagi na skalnej ścianie… 

Teraz trzeba myśleć o następnej wyprawie klubowej – na wiosnę 2020 roku… 

Tekst: Waldemar P.  Zdjęcia: Stanisław Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz