piątek, 19 lutego 2016

Beskid Śląski i Beskid Żywiecki zimą


Wyjazdy zimowe na początku roku to już tradycja. Jeździmy w góry inne niż Tatry, starając się co roku zobaczyć przynajmniej kilka nowych miejsc.  Tym razem był to Beskid Śląski i Beskid Żywiecki.
22:45, piątek 5 lutego autobus do Wisły…zamiast używać życia lub odpoczywać po tygodniu pracy, my jedziemy do Ustronia. My, czyli całkiem dużo osób, bo aż sześcioro:  Ania, Kasia, Marysia, Monika, Krzysiek i Tomek. Podróż to jeden z bardziej męczących etapów wyjazdu. Na miejscu, czyli w Ustroniu byliśmy na 9 rano, bagatela po 10 godzinach siedzenia, mrużenia oka w dziwnych pozycjach, walki z gorącem w autokarze a później z zimnem. Jesteśmy. Trochę „pognieceni”, niewyspani, ale w końcu u bram Beskidu Śląskiego.
Pierwszy dzień miał mieć troszeczkę inny przebieg. Z uwagi na imprezę w schronisku PTTK na Stożku, decydujemy się na nocleg w prywatnym schronisku na Szosowie. Naszą marszrutkę zaczynamy w Ustroniu i niebieskim szlakiem podążamy na Czantorię Wielką. Jest odrobina śniegu. Od pewnego momentu szlak wiedzie ostro pod górę, a wory na plecach i pod oczami ciążą. Każdy w swoim tempie, ale wszyscy w miarę równo i szybko, docieramy do czeskiego schroniska pod Czantorią. 


Tam pierwsza rzecz jaka rzuca mi się w oczu to kofola, od razu zamawiamy ten zacny czechosłowacki trunek. Po dłuższym odpoczynku, idziemy na Czantorie Wielką ( 996 m n.p.m. ) i dalej przez Przełęcz Beskidek w stronę Schroniska na Soszowie. 



Przy schronisku jest wyciąg narciarski, ale na szczęście chatka nie jest przepełniona narciarzami i w spokoju możemy odpocząć, nie tyle po przejściu co po nocnej podróży. Smaczna kuchnia, a na pewno dobry mega wielki schabowy i życzliwi gospodarze, po prostu dobrze nam się tam odpoczęło. 
Tego dnia przeszliśmy 11,7 km, do góry 776 m, w dół 336 m.

Rano, a w zasadzie jeszcze w nocy dwóch już nie najmłodszych, ale pełnych dobrych chęci poszukiwaczy górskich wschodów słońca wychodzi ze schroniska na pobliski Soszów Wielki ( 883 m n.p.m. ). Wieje mocno, nawet bardzo , mało łba nie urwie, drzewa się kłaniają z jednej strony na drugą – i przez to są nieostre na zdjęciach – ale kolory nieba były fajne, choć widokowo tak sobie ( mogliśmy pójść dalej jakieś 10-15 minut ). 


Wracamy do schroniska i po porannym rytuale znowu przez Soszów Wielki udajemy się w stronę Schroniska PTTK Przysłop pod Baranią Górą…ale do tego miejsca jeszcze sporo kilometrów. Pierwszy postój w Schronisku PTTK na Stożku, drugie śniadanie, trochę zdjęć – nawet Tatry widać i dalej w drogę.  Czerwonym szlakiem, przez Kiczory ( 990 m n.p.m. ), przełęcz Łączecko, dochodzimy do Przełęczy Kubalonka ( 761 m n.p.m. ). 




Ciągle wieje, mocniej niż wczoraj. Na Kubalonce jemy obiad. Droga do schroniska Stecówka ( 760 m n.p.m. ) prowadzi najpierw asfaltem, później trochę górą, trochę dołem, ale po sporym błocie. Przekraczamy liczne potoki, kto wie może któryś z nich to Wisła. Przy Stecówce znak informuje, że pod Baranią jeszcze 1:15. Więc końcówka, ostro się sprężamy i dziarskim krokiem idziemy ponad pół godziny. Tam kolejny znak – Schronisko 1:15 – hmm… Dobra, od stania drogi nie ubędzie. Po kolejnych 20 minutach, kolejna tabliczka – Schronisko 1:15…co jest psia kostka??? Mocne tempo, wychodzimy znów na asfalt, kolejny drogowskaz i zgadnijcie ile do schroniska? Tak, 1:15…No nie, czy to schroniska przed nami ucieka??? Ostrą kiepą ( dla objaśnienia zajebiście stromo ) w górę idziemy kolejne 20 minut…No i w końcu jest! Schronisko inne niż większość. Raczej blok mieszkalny z zewnątrz, murowane balkony, w ogóle całe murowane COŚ. Przypomina bardziej zakładowy dom wypoczynkowy z lat 70-tych. W środku tak samo, nic specjalnego ale jednak. Dwóch chłopaków, którzy od niedawna dzierżawią ten blokhauz stara się by atmosfera była bardziej górska i życzliwa turystom. Dobra kuchnia, czysto w pokojach i łazienkach, ciepła woda. Duży, niespodziewany plus! By to wszystko działało jak działa musieli się sporo namęczyć, poświęcając pieniądze i mnóstwo czasu. 
Dziś trasa liczyła 21 km, do góry 881 m, w dół 730 m.

Wypoczęcie jak nie wiadomo co wkraczamy w kolejny dzień. Dziś schodzimy do cywilizacji, czyli do Węgierskiej Górki. Najpierw na Baranią Górę ( 1220 m n.p.m. ), tam widoków dalszych żadnych, wiatrołomy tworzą dość ponurą scenerię. 



Na podejściu bardzo ślisko, więc w razie czego na zejście ubieramy raki/raczki co kto ma. Raczej się nie przydają w dalszej drodze, ale kilka osób asekuruje się tym sprzętem aż do granicy śniegu. Bardziej żeby nie odlecieć, bo dmucha dziś najsilniej. Właśnie dzięki wiatrowi, pogoda jest mocno dynamiczna, góry co rusz się odsłaniają i na powrót znikają. Chmury przybierają iście halny wygląd. 




200 m nad Węgierską Górką zima się kończy i jest przedwiośnie lub polecie  albo przedzimie. 


Atakujemy pierwszą agroturystykę jaką napotykamy – Pensjonat Modrzew – brzmi dumnie. Ciepła woda, łóżko, wszystko gra. Po rozpakowaniu się idziemy w miasto coś zjeść
Dziś było 16,3 km, do góry 474 m, w dół 1012 m.

Cierpliwość to cnota, pamiętajcie o tym. Jak się bus spóźnia 3 minuty to nie rezygnujcie z niego i nie przekreślajcie go na rzecz nie do końca zgłębionego rozkładu kolejowego. My niestety tak zrobiliśmy. Więc ani busa ani pociągu nie złapaliśmy. Bus nam uciekł – jednak przyjechał – a pociąg o tej godzinie i tego dnia nie jeździ w ogóle. Więc mieliśmy ekstra 1 godzinę w Węgierskiej Górce. Połowę tego czasu spożytkowaliśmy na próbie łapania stopa, a drugie pół na siedzeniu na peronie. 


Ładujemy się do pociągu, który dowiózł  nas do Zwardonia. Czerwonym szlakiem granicznym, przez Kikulę (1085 m n.p.m. ) docieramy do Schroniska PTTK na Wielkiej Raczy ( 1220 m n.p.m. ). Kikula…ale tam jest stromo i długo i ślisko też. 


Dziś pogoda dobra, znaczy dalej wieje, ale widoki są dość rozległe, a i czasami słońce wyjdzie zza chmur. Pod samym schroniskiem mijamy jakąś grupę paramilitarną, tzn. wielkie, ciężkie chłopy z wielkimi bagażami i niezbędnym wyposażeniem np. siekierą, też wielką. 


W schronisku spotykamy grupę która podąża naszym szlakiem, jemy pierogi wegetariańskie z mięsem, których kucharz nie poleca, zalewamy to piwem i idziemy spać. W nocy wieje tak, że mało schronisko nie odfrunie. 
Tym samym  śmiałym przejściem 15 kilometrów, do góry 953 m, w dół 407 m wkroczyliśmy w Beskid Żywiecki.

Poranek bez widoków, niestety, bo Wielka Racza to jedna z bardziej urokliwych miejsc.  Pogoda nie za ciekawa, najgorsza z tego wyjazdu. Pada śnieg z deszczem. Dziś przez Przegibek ( 1000 m n.p.m. ) do Bacówki PTTK na Rycerzowej ( 1117 m n.p.m. ). 


Tę trasę dwoje z nas pokonywało już w zimie 8 lat temu, dla reszty była to nowość. Snujemy się przez mokre góry, pada coraz bardziej, jedynym urozmaiceniem przed Przegibkiem były: dzisiejsze ślady niedźwiedzia oraz dwa głuszce, które wyskoczyły z krzaków przed nami. Na Przegibku trochę odpoczywamy, a za oknem zaczyna się 48 godzinny opad śniegu. Niebieskim szlakiem z dwoma ostrymi podejściami, m.in. przy rezerwacie Dziobaki dochodzimy do Rycerzowej. 


Na polanie pełna zima, bacówka super. Ciepło, przyjaźnie dla turysty, dobra kuchnia, tego dnia wegetariańska bo był Popielec. Gramy w tysiąca jak co wieczór, pijemy, coś tam przegryzamy bo jutro ciężki dzień – znany tylko mnie i Monice, reszta grupy „idzie w ciemno”

  
Trasa o długości 15,2 km, w górę 764 m, w dół 868 m.

Całą noc pada śnieg i rano też, przed Bacówką jest go powyżej kolan faceta 181 centymetrowego ubranego w wysokie buty górskie, czyli dość sporo. Omijamy Wielką Rycerzową, żółtym szlakiem wchodzimy na przełęcz Przysłop i dalej już tylko szlak graniczny. 



Śladu nie było żadnego, za wyjątkiem porannych tropów wilka, który robił obchód i obsikanie swojego terytorium. Śniegu było sporo i dwa bardzo ostre podejścia m.in. na Oszusta. Czasami na czworaka, czasami podciągając się na drzewach jakoś się udało. 



Na Oszuście jesteśmy około 13:30 i jeszcze 5 godzin drogi. Aby do Przełęczy Glinka aby do Przełęczy powtarzam jak mantrę, długo się tam szło, nawet bardzo. Około 17 tej stajemy na szosie, przed nami opustoszałe budynki przejścia granicznego. Trochę na autopilocie i siłą woli dochodzimy do Bacówki PTTK Krawców Wierch ( 1041 m n.p.m. ).  A tam, jedzenie, picie i ogólne swawole, a tak naprawdę to byliśmy lekko zmęczeni, odwodnieni i głodni. Szymon zrobił nam jajecznicę, poczęstował zupą, podał grzańca gorącego i pełnego miodu, a wieczorem przy kominku pogwarzyliśmy sobie. Było pięknie.  
Długa trasa - 21,1 km, do góry 928 m, w dół 1004 m - zajęła nam 10 godzin.

Szymon, szepnął, że na Hrubym jest wiatrołom i widać Tatry, a że to 15 minut od schroniska to grzech było nie skorzystać. Bardzo się nie chciało wstać, a rozruszać się było jeszcze gorzej…no ale było pięknie. 





Powrót do Bacówki, placki podpłomyki z jabłkami  odrobinę na ostro wg. przepisu himalajskiego.  Dziś zdecydowaliśmy się na nocleg albo na Hali Boraczej albo na Lipowskiej.  Jednak na razie idziemy w stronę Trzech Kopców ( 1216 m n.p.m. ). 



Pogoda słoneczna zmieniła się dość szybko w pogodę z dużym opadem śniegu, który złapał nas w Schronisku PTTK na Hali Lipowskiej ( 1269 m n.p.m. ). Pomimo tego, że niektórzy z nas nie chcieli zostać na noclegu tylko iść na Boraczą jednak zostaliśmy. Dzień był jeszcze dość wczesny, więc trochę kręcąc się bez celu mijało nam popołudnie. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że Lipowska jest mocno przereklamowana, obsługa jest nastawiona na skuterowców śnieżnych, którzy jeżdżą gdzie chcą ( o zgrozo nawet wjeżdżają na Pilsko! ), są mega wielcy – Ci skuterowcy, chlają piwo i dalej jeżdżą na skuterach i robią straszny syf na jadalni. Kałuże wody ze śniegu na ich butach skutecznie zalewały całe schronisko, a Ty turysto spróbuj nie przetrzeć miotełką ochraniaczy, spodni lub butów…od razu dostaniesz burę. Jednakże decyzja o pozostaniu była dobra. 
Trasa dzisiejsza to: 11,1 km, do góry 546 m, w dół 318 m.

Była dobra, bo pogoda na następny dzień była lepsza, tzn. nie sypało śniegiem i można było podziwiać wspaniałą zimę. 




Przez Redykalny Wierch ( 1089 m n.p.m. ) zeszliśmy do Schroniska PTTK na Hali Boraczej ( 849 m n.p.m. ). Chatka może i trochę przaśna, ale jakie tam są bułeczki z jagodami i jajecznica. 


Bułeczki wyjęta z pieca smakowały wybornie! Pora opuszczać góry, schodzimy zielonym szlakiem do Milówki. 


Dziś uszliśmy 13,2 km, do góry 66 m, w dół 886 m.

Tak o to kolejny zimowy wyjazd dobiegł końca. Podobno był fajny. Pogoda nie pozwalała nam się nudzić, codziennie była inna. Towarzystwo dopisało, a na dworcu w Krakowie spotkaliśmy się ze Stasiem. Przeszliśmy 125 km ( Ci co chodzili na wschody słońca odrobinę więcej, ale sami są sobie winni ), przewyższenie do góry ok. 5400 m, na dół ok. 5561 m, więc można powiedzieć, że było z górki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz