wtorek, 4 lipca 2017

Relacja z wiosennego wyjazdu Klubu Górskiego PTTK „Koliba” w Lublinie do Zawoi w Beskidzie Żywieckim w dniach 10.06 -17.06.2017 r.


Dzień 1-10.06.17 r. /sobota/
Wyjeżdżamy całą grupą o godz.8,00 z Dworca PKS w Lublinie.

Wszyscy podekscytowani, niektórzy niedospani, bo trzeba było wstać bardzo wcześnie, żeby zdążyć na czas. Miejsc w wielkim autobusie do Krakowa pod dostatkiem, choć później po trasie pasażerów przybywa. Dojeżdżamy do Krakowa i prawie z marszu przesiadamy się do busa jadącego docelowo do Zawoi. Mieliśmy szczęście, bo po drodze ciągle wsiadają ludzie i zaczyna brakować nawet miejsc stojących. A przecież mamy jeszcze plecaki i inny ekwipunek...
Od Suchej Beskidzkiej wpadamy w strefę intensywnych opadów deszczu, co wzbudza niepokój, iż nasza wyprawa w góry może być problematyczna, przynajmniej na początku...Ok. godz. 16 przyjeżdżamy na miejsce, a uprzejmy kierowca dowozi nas aż do samego pensjonatu „Pod Babią Górą”, gdzie wita nas właścicielka p. Ciesielska. Bardzo sympatyczna osoba. Później się okaże, że i kucharka znakomita... Szybka dyslokacja, każdy wie, gdzie będzie spał, możemy wreszcie odpocząć po męczącej podróży i pozjadać kanapki, które zostały w plecaku… Jeśli komuś zostały...

Niektórzy wyrywają się na rekonesans okolicy, a pozostali, w tym piszący te słowa, cieszą się na wieczorną transmisję meczu piłki nożnej Polska - Rumunia. Jak się później okaże, Robert Lewandowski strzelił aż trzy gole i było się z czego radować. Ustalamy przed spaniem, że każde wyjście na szlak w następnych dniach będziemy rozpoczynać o godz. 8.00 rano. Śniadanie we własnym zakresie. Obiadokolacja o godz. 17.00 Nasza grupa liczy 10 osób, ale dojadą później jeszcze dwie osoby - Magda i Zbyszek/przyjedzie rowerem..!/.

Dzień 2- 11.06.17 r. /niedziela/
Pierwsza noc w pensjonacie za nami. Można było rozprostować kości po wielogodzinnej podróży z Lublina do Zawoi i odespać zaległości. Trzymamy się planu i o godz.8 wyruszamy spod pensjonatu na spotkanie z górami. Pogoda nam sprzyja, obawy się nie potwierdziły. Nastroje bojowe, kipimy energią i wkrótce wchodzimy na szlak, który skieruje nas w stronę Markowych Szczawin. Kolumna się rozciąga ,a liderzy z najmłodszym spośród nas Karolem na czele wysforowują się do przodu. Ta kilkuosobowa szpica nadaje ton i motywuje outsiderów do żywszego marszu... Dodajmy w tym miejscu, że w naszym gronie mamy dwóch osiemdziesięciolatków, kilku panów po siedemdziesiątce i sześćdziesiątce oraz kilka pań w wieku bliżej nieokreślonym, ale obiecującym, jak się zadeklarowały...

Pchamy się mozolnie pod górę, aż w pocie czoła osiągamy cel etapowy- Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach- najstarsze polskie schronisko w Beskidach. Tutaj na każdego z nas czeka wielka porcja szarlotki, herbata, kawa, a niektórzy z tej radości kupują pamiątkowe znaczki i foldery, robimy też masę zdjęć..

Iza popisuje się sprytem i zdobywa klucze do Muzeum Turystyki Górskiej. Mamy więc doskonałą okazję, aby obejrzeć zgromadzone tam eksponaty. A jest co oglądać ! O godz.10 w ordynku znowu ruszamy coraz wyżej i skacząc po kamieniach via Przełęcz Brona około godz.12 zdobywamy tego dnia pierwszy szczyt – Cyl Mała Babia Góra/1517 m n.p.m./.

W samo południe, jak w westernie, kryterium kondycyjne zwieńczone sukcesem, ale okupione zadyszką. Jednak, to jeszcze nie pora, żeby spocząć na laurach... Możemy za to przed dalszą wędrówką posilić się na tymże wierzchołku góry i podziwiać z dalszej odległości masyw Królowej Beskidów- Babiej Góry, która dumnie piętrzy się naprzeciw. Ten widok zapiera dech i budzi zachwyt. Na czubku Diablaka widać turystów, którzy tam dzisiaj weszli. Z naszej perspektywy wyglądają jak mrówki... Szczęściarze, im się powiodło, a my?

 



Słońce grzeje niemiłosiernie, ale nic to, damy radę... Widać w dole jeszcze Orawę po słowackiej stronie i jezioro Orawskie. Józef G. i Marian G., dwaj panowie na G jak góra, robią nam całą serię zdjęć, a zdjęć do kroniki będzie cała fura... Dzisiaj zainaugurowaliśmy pierwszy rozdział tejże kroniki...

Ze szczytu Małej Babiej Góry toczymy się dalej, podziwiając po drodze osobliwości przyrodnicze babiogórskiej flory, w tym tylko tam występujące stanowiska okrzynu jeleniego i rogownicy alpejskiej. Schodzimy do Przełęczy Jałowieckiej i stamtąd co niektórzy zmęczeni, ale jeszcze nie ostatkiem sił, walimy na Mędralową...Strome podejście, trzeba dać z siebie maksimum wysiłku po kilkugodzinnym marszu w nogach, ale jesteśmy zmotywowani i niebawem spotykamy się wszyscy na polanie. Oczywiście, ci najlepsi z najlepszych już tam czekali na safanduły, przebierając nogami, żeby iść dalej...Krótka chwila wytchnienia, można się napić i zjeść, ocieramy pot z czoła, poprawiamy bandany i na komendę schodzimy żółtym szlakiem na przepiękną Halę Kamińskiego, potem czarnym szlakiem ”Pod Baranim Groniem” opuszczamy się ostro w dół w kierunku Zawoi-Czatoży.




Idziemy po kamieniach, jest bardzo ślisko, bo poprzedniego dnia lało ,ale dziarski duch w grupie nie zanika, a Marian G. nawet podśpiewuje po drodze, no ale kto ,jak nie on, tenor i podpora parafialnego chóru ”Jubilaeum” na Sławinku. Około godz.17 jesteśmy wreszcie na miejscu. Zmachani, ale jakże z siebie zadowoleni...Pierwszy przecina wstęgę Karol.. W naszej grupie spod znaku seniorów „Koliby” nie ma na niego mocnych.

W sumie trasa liczyła ponad 18 km., ale była bardzo trudna i pokonanie jej zajęło nam ok. 8 godzin. Wieczorem do naszego teamu dołącza Ula, która indywidualnie, jeszcze przed spotkaniem z nami, kilka dni wcześniej rozpoczęła górską wędrówkę szczytami z Ustronia do Zawoi... Ta pierwsza niedziela okazała się niezłą zaprawą przed następnymi wypadami w góry Beskidu Żywieckiego. Wieczorem padamy z nóg i śpimy jak susły.

Dzień 3- 12.06.17r. /poniedziałek/
W nocy do naszego elitarnego towarzystwa dołącza Zbyszek, który wybrał się do Zawoi z rowerem… Tradycyjnie już o godz.8 zaczynamy kolejny dzień podboju babiogórskich szczytów.

Z Zawoi - Centrum wchodzimy całą grupą na szlak zielony w kierunku Jaworówki i z mety ostra wspinaczka pod górę. Po wczorajszej zaprawie i aklimatyzacji w Zawoi dość szybko wpadamy w miarowy rytm i ochoczo zdobywamy Jaworówkę, a potem droga wiedzie nas na Przełęcz Opaczne do schroniska ”W Murowanej Piwnicy-Opaczne” /850 m n.p.m./.








Po drodze tylko Iza miała jakieś wyjątkowe szczęście - bliskie spotkanie z mamą-sarną i dwiema sarenkami, ale tak szybko przemknęły, że nie zdążyła tego uchwycić w kadrze. W schronisku decydujemy się na godzinny popas, bo słońce przygrzewa i rozleniwia, a widoki przecudowne... Był czas na wysiłek, jest czas na posiłek, zwłaszcza, że kuchnia schroniska oferuje ciekawe menu...

Kilkoro z nas idzie po najmniejszej linii oporu i zamawia oczywiście pierogi, natomiast Iza podchodzi do sprawy ekologicznie i zażyczyła sobie regionalny specjał- potrawę zwaną kulasą, którą otrzymuje na głębokim talerzu, polaną obficie tłuszczem ze skwarkami, rzekomo dla lepszego trawienia tej papki, a do tego kubek zsiadłego mleka...Widząc nasze łakome spojrzenia dała nawet odważnym wybrańcom skosztować tejże „leguminy”, a degustacji towarzyszyły pochwalne komentarze, ale czy wszystkie były szczere, śmiem wątpić...




Obok schroniska usytuowana jest platforma widokowa, a ponieważ aura wyjątkowo korzystna, to możemy z niej pieścić wzrokiem nie tylko masyw Babiej Góry, ale również majaczące się w tle szczyty tatrzańskie. Niezapomniane spectrum i przeżycie, co utrwalamy na zdjęciach. Potem drałujemy dalej - na Jałowiec /1111 m n.p.m./. Wdrapujemy się nań dosyć szybko i na polanie czeka na nas nagroda- urzekający krasą krajobraz. Widać nawet Skrzyczne i połyskliwą taflę jeziora Żywieckiego. Za chwilę na polanie robi się gęsto, bo pojawia się inna zorganizowana grupa turystów w jednakowych koszulkach z dowcipnym nadrukiem „Szlak mnie trafia”. A nas trafia szlag, że nie mamy takich T-shirtów...



Ale oto na niebie znienacka gromadzą się czarne chmury, bo i prognoza internetowa dla Zawoi straszyła burzami, więc zwijamy manatki i kierujemy się w drogę powrotną do Zawoi - Wełczy, szlakiem niebieskim. Niezbyt przyjazny, kamienisty, ostro nachylony i mokry szlak sprawia, że z dużym dyskomfortem opuszczamy się w dół jarów i wąwozów, aż do pierwszych zabudowań Wełczy. U podnóża góry spotykamy sporą grupę przedszkolaków w wieku 6-7 lat, którzy pod opieką wychowawczyń w ramach tzw. zielonego przedszkola debiutują na górskim szlaku.

Dzieciaki, a może i wychowawczynie/?/ patrzą na nas z podziwem i respektem, bo w ich oczach wyglądamy na rasowych turystów – z kijkami, plecakami i innym rynsztunkiem...

Około godz.16.30 powłócząc nogami, dzieci tego nie widzą i stukając rytmicznie kijkami dobijamy do mety - do pensjonatu agroturystycznego „Pod Babią Górą”. Spóźniona obiadokolacja, potem prysznic i odpoczynek w pokoju po dzisiejszym znoju...

Zbieramy siły na jutrzejszy atak na Babią Górę.

Dzisiejsza trasa, podsumowując, liczyła 18 km i zajęła nam ponad 8 godzin, wliczając przerwy na odpoczynek i wytchnienie, by się pożywić i ugasić pragnienie...

Dzień 4- 13.06.17 r. /wtorek/
Chociaż dzisiaj trzynastego, to 13 musi być dla nas szczęśliwa, bo zgodnie z harmonogramem przypuszczamy atak na Babią Górę/Diablak/- 1725 m n.p.m. To ma być kulminanta naszego pobytu w Beskidzie Żywieckim ze względu na stopień trudności i wysokość szczytu. Ton nadaje i bezbłędnie prowadzi naszą watahę mała kobietka, ale jaka energiczna baba, czyli Ula...U la la..!

Jest również w naszej drużynie kolejna osoba - Magda K., która przyjechała do Zawoi poprzedniego dnia wieczorem i z marszu, jeśli tak można powiedzieć, bierze udział wyprawie na kultową górę… Dosyć sprawnie i z werwą wchodzimy na szlak, by idąc miarowo, o godzinie 10 zameldować się w Schronisku PTTK na Markowych Szczawinach. Ale nie obyło się bez przykrego zdarzenia dla Magdy K. , bo podczas wspinaczki niespodziewanie odpadły jej obie podeszwy w butach...Pech na całego i konsternacja… Co robić w tej sytuacji, jak dalej iść, a może trzeba wracać i poranić stopy...Dzięki zbiorowej inwencji znalazło się wyjście z tej opresji… Udało się cudem podwiązać buty sznurkiem, który Ula miała w plecaku, dzięki czemu Magda mogła dojść do schroniska. Tamże przy pomocy ludzi dobrej woli i z empatią nasza koleżanka podkleja nieszczęsne buty, a robotnicy stawiający na miejscu konstrukcję oczyszczalni ścieków dają jej jeszcze mocną i szeroką taśmę klejącą...


I tak oto Magda K. rusza razem ze wszystkimi na daleką i ryzykowną wspinaczkę w podwiązanych sznurkiem i posklejanych butach- z duszą na ramieniu/sam widziałem/, z naszym błogosławieństwem, żeby tylko buty wytrzymały, żeby doszła do celu…






 


Jak się później okazało, co mogę w tym miejscu a posteriori zdradzić, przebyliśmy łącznie ponad 20 km, a heroiczna Magda przez całą trasę do góry i w dół plasowała się w czołówce wyprawy. Chyba każdy inny turysta, spoza lubelskiej „Koliby” oczywista, na miejscu Magdy zrezygnowałby z ryzykownego podejścia na Babią Górę w butach tylko z nazwy, a może nawet dzwonił do ratowników GOPR, ale nie nasza odważna koleżanka ...Chapeau bas! Będąc jeszcze w schronisku nasza grupa rozważa warianty wejścia na Babią Górę. Dzielimy się, jako że Zbyszek najsprawniejszy ze wszystkich chce wybrać się indywidualnie tzw. Percią Akademików czyli szlakiem bardzo efektownym, ale niezwykle trudnym…

Reszta podąża do celu przez Przełęcz Bronę i dalej mozolnie zasuwa po kamiennych blokach skalnych aż na sam wierzchołek Diablaka, który zdobywamy w samo południe/znowu skojarzenie z westernem/. Teraz moglibyśmy się nazwać górskimi „kowbojami”, ale skromność nie pozwala... Zdobycie szczytu to prawdziwa satysfakcja i szczególna chwila euforii dla całej naszej grupy, robimy mnóstwo zdjęć, wymyślamy różne tych zdjęć ujęcia ,pijemy wzrokiem fantastyczne widoki... Aż tu nagle siurpryza...Trzy osoby/Ula, Marian i Waldek/ otrzymują z rąk Izy przyznane decyzją zarządu KG PTTK „Koliba” w Lublinie małe odznaki klubowe. Dodać wypada, iż moment wręczania odznak i miejsce zostały wybrane wprost idealnie...


Około godziny 13 robi się bardzo zimno na tym szczycie, wieje mocno, nolens volens schodzimy w dół, mijając po drodze Gówniak /1617 m n.p.m./, Kępę /1521 m n.p.m./ i Sokolicę /1367 m n.p.m./ Na Sokolicy są ławki dla turystów i punkt widokowy, trzeba więc to wykorzystać ,chwila relaksu, ptaki dają koncert, ale musimy iść dalej i idziemy – Percią Przyrodników, a potem wygodnym jak autostrada płajem - do schroniska na Markowych Szczawinach. Stamtąd czeka nas droga powrotna, ale po zdobyciu Babiej Góry nikt nie czuje zmęczenia i gna nas jeszcze adrenalina.

Wyjątkowo udany dzień, a bohaterką dnia i całej wyprawy na Diablaka okrzyknięta została Magda K., która chyba jako jedyna w skali europejskiej weszła na szczyt i zeszła zeń w podwiązanych sznurkiem butach, sklejonych naprędce taśmą i kłapiącymi podeszwami... Ale na ten temat już kłapać nie będę, bo trzeba jeszcze pochwalić Zbyszka, który wybrał takie trudne podejście i to z własnej inicjatywy...

Na koniec taka oto dygresja...Czy ten Karol to musi tak gonić do przodu jak kot z pęcherzem...?Ale chyba musi...Tyle ma energii w sobie. A Grażyna wcale mu nie ustępuje...Toż to istna „czaderka”, a taka delikatna z wyglądu... Zresztą wszystkich trzeba pochwalić, bo zasłużyli...

Dzień piąty- 14.06.17 r. /środa/
Wymarsz z naszej bazy wypadowej jak co dzień- godz.8. Zaraz za kościółkiem wprost z szosy skręcamy na żółty szlak prowadzący nas do Mosornego Gronia, na którym ulokowana jest stacja końcowa Kolei Linowej Mosorny Groń i cały towarzyszący jej kompleks rekreacyjno-sportowy z hotelem, restauracją i stylową karczmą. Od pierwszych kroków na szlaku aż do samej góry czeka nas hardcorowa, mordercza wspinaczka, bo nachylenie stoku niemal pionowe, zwłaszcza na niektórych odcinkach. Pot leje się strumieniami, a po drodze zmienia się pogoda, robi się duszno i parno , na niebie kłębią się ołowiane chmury. Gdy dochodzimy na sam szczyt Mosornego Gronia zaczynają spadać pierwsze, grube krople ciepłego deszczu. Zastanawiamy się, czy przeczekać na werandzie widokowej obok karczmy/niestety zamknięta na cztery spusty/,czy kroczyć dalej i ryzykować, że nas zmoczy…



Krótki odpoczynek, kilka długich spojrzeń na masyw Babiej Góry, Policy, Jałowca, Tatr nie widać, bo mgła i smugi deszczu w oddali, a decyzja nader szybka - idziemy dalej, alleluja i do przodu. Pchamy się zatem gęsiego w stronę Hali Śmietanowej żółtym szlakiem, idziemy przez las, no i skończyło się na strachu, bo ulewy nie było, chociaż zagrożenie cały czas wisiało nad nami...

Na Hali Śmietanowej siadamy w kucki, posiłek wędrowców znowu w samo południe, krótki relaks i rozciągniętym szykiem przebieramy nogami w kierunku Przełęczy Lipnickiej, inaczej Krowiarki /1012 m n.p.m./, która oddziela Babią Górę od pasma Policy. Początkowo trasa obniża się, co nas cieszy, aż tu nagle szlak zmienia się ponownie w hardcorową, uciążliwą wspinaczkę do góry po kamieniach i splątanych korzeniach drzew. Końca tej drogi pod górę nie widać, nogi się plączą, Marian klnie pod nosem, bo oprócz plecaka musi jeszcze taszczyć 1,5-kilogramowy futerał z aparatem fotograficznym, ale nie ma przeproś, mówiąc kolokwialnie, bo z tyłu pogania nas Iza, która zamyka pochód i pilnuje, żeby nikt się nie wyłamał czy pogubił. Wreszcie prześwituje u góry otwarta przestrzeń i od razu tworzą się dwie grupy, jedna tzw. wyścigowa, druga-mniejsza, tzw. pościgowa, ale i tak spotykamy się wszyscy na Przełęczy Krowiarki.






Regenerujemy siły obok sklepiku z pamiątkami, czas na kolejne kanapki i napoje, bo wylaliśmy hektolitry potu, nie zapominamy o zdjęciach i potem nasza ekspedycja wyrusza w drogę powrotną niebieskim szlakiem w kierunku Zawoi - Policznej. Stamtąd część osób dokłada sobie drogi i idzie do Zawoi - Markowej, a inna grupka - do Zawoi - Podryzowanej. Spotykamy się pensjonacie ”Pod Babią Górą” na spóźnionej obiadokolacji.

Wbrew pozorom, bo miało być lżej niż poprzedniego dnia, kiedy zdobywaliśmy Babią Górę, dzisiejsza marszruta przeistoczyła się w jedną z najtrudniejszych i najbardziej męczących.

Przebyliśmy co najmniej 19 km i zajęło to nam ponad 8 godzin.

Bohaterką dnia okazała się Hanka, która z odnowionym bólem kolana i powłócząc lewą nogą, a mimo to z uśmiechem na twarzy pokonała całą trasę… Nie wszyscy nawet zauważyli jej kontuzję, taka była dzielna... Jakby tego było mało, popisał się wieczorem Marian, który nie mogąc się dostać do swojego pokoju na drugim piętrze/ Karol zabrał klucz i poszedł na spacer nie mówiąc nikomu..../wszedł tam sposobem tj., przeskakując przez balkon z pokoju sąsiadów na swój balkon...

Kocia sprawność, rzec można, jeśli można...I to po 80-tce....

6 dzień- 15.06.17 r. /czwartek-Boże Ciało/
Z uwagi na święto Bożego Ciała zaczynamy dzień o godz. 7.30 od uczestnictwa w mszy świętej w kościele w Zawoi - Wilcznej, do którego mamy najbliżej. Do świątyni przyszła cała nasza grupa/10 osób/, ale już bez Hanki i Grażyny, które pojechały z samego rana do Lublina. Trochę nam smutno bez nich... Pocieszamy się, że wyjechały z Zawoi bardzo zadowolone z pobytu i górskich eskapad. Po mszy, o godz.8.30 ,zamówionym wcześniej busem dojeżdżamy do Skawiny - Suchej Góry i tam od razu trafiamy na szlak, który ma nas doprowadzić do Schroniska PTTK na Hali Krupowej i dalej... Wdrapujemy się pod górę ochoczo, bo kondycja o wiele lepsza niż zaraz po przyjeździe do Zawoi z Lublina. Do przodu prze cały czas jak na skrzydłach po Redbullu- Karol, tabory, czyli resztę grupy ubezpiecza Iza, która pilnuje porządku....Jest piękna pogoda, przypieka słońce, od wysiłku leją się z nas siódme poty, ale wytknięty cel osiągamy przed zamierzonym czasem dojścia...

Na Hali Krupowej /1152 m n.p.m./ nie może się obejść bez sesji zdjęciowej, ale zamiast zejść do schroniska składamy wcześniej wizytę w Kaplicy Matki Boskiej Opiekunki Turystów na Okrąglicy /1241 m n.p.m./,usytuowanej obok wielkiego masztu przekaźnikowego. Dopiero potem schodzimy lekkim krokiem do Schroniska Górskiego PTTK im. K. Sosnowskiego na Hali Krupowej. Tatry widać stąd jak na dłoni, niezapomniany pejzaż. Każdy wyciąga z plecaka swój prowiant, łakomczuchy dogadzają sobie jeszcze ogromniastą porcją szarlotki, a nawet lodów, wlewamy w siebie trochę płynów i hajda w dalszą drogę, bo to nie koniec ekskursji.









Znowu w stronę nieba, aż na szczyt Policy/1369 m n.p.m./. Wędrujemy szlakiem, który wiedzie nas przez Obszar Natura 2000 - teren rezerwatu przyrody im. Z. Klemensiewicza. Po drodze mijamy Pomnik Pamięci Ofiar Katastrofy Samolotu AN-24 PLL”Lot”, który rozbił się w kwietniu 1969 roku właśnie na szczycie Policy. Na pokładzie znajdowały się wówczas 53 osoby, wszyscy zginęli tragicznie...

Kolejny etap naszej wędrówki to Hala Śmietanowa/już tam byliśmy w środę/, gdzie pozwalamy sobie na dłuższy odpoczynek, aby przy okazji, wygrzewając się w słońcu, napawać się widokiem szczytów babiogórskich i jałowieckich, a nawet rzucić okiem na wyłaniającą się w oddali Baranią Górę. Aż nie chce się odchodzić z tego zakątka, tak cudownie i leniwie płynie nam czas. Spotykamy przy okazji warszawiankę rodem z Koziego Grodu, której na szlaku towarzyszy pies- głodomór...Kiedy zobaczył u Józka G. kanapkę, to tak mu dokuczał i doskakiwał do rąk, aż wymusił połowę, zeżarł i jeszcze upominał się o więcej, oblizując papier śniadaniowy...



Trudna rada w tej mierze, ale trzeba wracać, złazimy w dół, bo inaczej nie zdążymy na obiadokolację w pensjonacie o godz. 17.00. Idziemy, idziemy leśnym szlakiem niebieskim, jak procesja w Boże Ciało, ale jakżeby inaczej, takie mamy dziś święto... Po długim, karkołomnym zejściu osiągamy kolejny cel- wodospad na Mosorczyku /wysokość 8 m/, zaliczany do najwyższych wodospadów w Beskidach. Tutaj każdy chwyta w dłoń aparat lub smartfon, trzeba to cudo górskiej przyrody uwiecznić...Do Mosornego mamy jeszcze około godziny, jeśli wierzyć znakom, a słońce pali...I pragnienie takoż...

Do pensjonatu docieramy ok. godz.17 wprost na obiadokolację, a że to dzisiaj święto Bożego Ciała, to gospodyni się postarała i na stół kalafiorową zupę i schaboszczaka podała, za co jej wielka chwała...

Cała nasza wyprawa tego świątecznego dnia trwała 8 godzin, mamy w nogach blisko 18 km, jutro ostatni wyskok w góry, bo w sobotę wyjazd do domu z samego rana. Ciekawe, czy sprawdzi się pogoda, bo prognoza internetowa straszy deszczem i burzami...

7 dzień- 16.06.17 r. /piątek/
Mówi się, że w piątek zły początek, ale w naszym przypadku to już końcówka i ostatni pełny dzień pobytu w malowniczej Zawoi, największej pod względem powierzchni wsi w Polsce. Niestety prognoza się potwierdza, od rana pada deszcz, robi się parno, na niebie przemieszczają się potężne chmury, oj, będzie ulewa... Dzisiaj przyjęliśmy zasadę „róbta, co chceta”. I tak też postępujemy.

Marian z Józefem G. jadą busem do Zawoi- Centrum zwiedzać kościół parafialny pw. św. Klemensa papieża ,wzniesiony w 18 wieku i uznawany za jedną z największych i najpiękniejszych drewnianych świątyń w Polsce. Tenże kościół to perła w koronie babiogórskiego krajobrazu. Kiedy około godz. 9 deszcz ustaje to decydujemy się ad hoc skrzyknąć grupę, która pod wodzą Izy wyrusza, aby” w pigułce”, jak to się mówi, poznać bliżej niektóre babiogórskie atrakcje turystyczne w Zawoi, na które wcześniej nie mieliśmy czasu. Oczywiście nie wszystkie, bo jest ich bardzo dużo, a przecież trzeba się jeszcze spakować i przygotować pożegnalne party z degustacją tego, co kto lubi i zechce przynieść na imprezę...

Najpierw udajemy się do Ośrodka Edukacyjnego Babiogórskiego Parku Narodowego w Zawoi- Markowej, gdzie prezentowana jest stała wystawa fauny i flory BPN wraz z tzw. ogrodem roślin babiogórskich ,a potem uczestniczymy w specjalnej projekcji audiowizualnej na temat Babiej Góry i okolic. Z kolei wybieramy się na spacer po ścieżce dydaktycznej BPN, a następnie idziemy do skansenu im. Józefa Żaka, gdzie eksponowane są stare, drewniane chaty babiogórskie, w tym jedna aż z 1802 roku.



 

W skansenie nabywamy kilka suwenirów dla bliskich nam osób, a nawet przy okazji - syrop z mniszka lekarskiego, regionalny cymes leczniczy. Ze skansenu urokliwą, bajeczną trasą u podnóża Babiej Góry nasza specgrupa podąża do Czatoży, mijając po drodze zabytkowe „Trzy Piwniczki” z drewnianymi rynnami i dzwonnicę loretańską, a potem wracamy do pensjonatu.




 

Dodajmy jeszcze, że Magda wypuściła się do Suchej Beskidzkiej, którą darzy, jak widać, sentymentem, natomiast Zbyszek jako jedyny zaryzykował i mimo niepogody i wybrał się solo na Małą Babią Górę, co mu się udało, ale nieźle go zmoczyła ulewa... Po południu w Zawoi zaczyna grzmieć, robi się ponuro, leje jak z cebra, ale to nas nie przeraża. Cała nasza „ złota dziesiątka” jest już spakowana, wyluzowana i syci wrażeń podsumowujemy nasz tygodniowy pobyt w Zawoi w stołówce. Na pozsuwanych na łapu capu stolikach pojawiają się przednie nalewki, jest butelka whisky, a nawet piwo, tylko dlaczego bezalkoholowe? Marian daje się uprosić i po kilku głębszych odśpiewuje jak na tenora przystało kilka pieśni, ale chyba pasujących do nastroju chwili. Pobożne to one nie były. Koniec imprezy, idziemy spać, bo trzeba rano wstać...

Post scriptum
W sobotę, 17.06. br. godzina 10.00 wyjeżdżamy busem do Krakowa, a tam przesiadamy się do autobusu ”Polski Bus”, który zawozi nas do Lublina. Zbyszek natomiast mimo ulewnego deszczu wsiada na rower, którym przyjechał do Zawoi i odważnie jedzie na stację PKP w Makowie Podhalańskim, aby już koleją powrócić do domu. Tak oto zaliczyliśmy siedem wspaniałych dni w Beskidzie Żywieckim w Zawoi, które głęboko zapadły w naszą pamięć. Aż chciałoby się tu znowu wrócić, ale to pieśń przyszłości. 


tekst: Waldemar Popławski
Kolegium redakcyjne: Ula Bartnik,Hanna Mulawa i Izabella Werykowska

PPS. To Iza wyprawę zorganizowała za co należy się jej nasza cześć i chwała....

Zdjęcia: Józef Górniak i Marian Gruszczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz