wtorek, 12 czerwca 2018

Do trzech razy sztuka, a czasami do dwóch, czyli jak przeszliśmy Tatry Niżne


W zeszłym roku mieliśmy plan przejścia całych Tatr Niżnych czerwonym szlakiem E8 od Telgartu do Donovalów. Nie udało się, warunki pogodowe zmusiły nas do rejterady, chociaż lepiej brzmi "taktycznego odwrotu". Wiedzieliśmy jednak, że my tu jeszcze wrócimy i plan zrealizujemy.
Rok minął i rzeczywiście wyruszyliśmy z Lublina w celu zrobienia pięknego przejścia. Skład troszeczkę inny niż poprzednio, zabrakło Kasi i Krzyśka, ale pojawił się Piotrek, no i oczywiście "stara" ekipa tj. Ania, Tomek i ja. 30 maja o godz. 5 rano wyruszamy z Lublina samochodem i w Telgarcie jesteśmy już o godz. 13. Po ulokowaniu samochodu w bezpiecznym miejscu pod hotelem pół godziny później maszerujemy z wysokości 883 m czerwonym szlakiem w kierunku na Kralową Holę (1946 m). Kralowa Hola, czyli po polsku Królewska Hala jest drugą co do ważności górą dla Słowaków po Krywaniu. Na jej szczycie mieści się stacja przekaźnikowa TV z wysokim masztem. Słowacy wiedzą jak spaskudzić górę. Za to panorama z Kralovej Holi warta jest wysiłku wejścia na nią. Widać z niej m. in. Tatry, Słowacki Raj, Tatry Niżne. Mozolnie pniemy się w upale do góry mijając całe pola kaczeńców, po czym na szczycie ubieramy się, bo na Kralovej Holi wieje. Rok temu również wiało, być może tak jest tu zawsze. Długo nie siedzimy, szybki posiłek i ruszamy dalej po drodze mijamy wspaniałe rozległe widoki na góry, . Naszym celem jest dzisiaj Andrejcova Utulna, bardzo urokliwe miejsce na nocleg z piękną panoramą na Tatry. Rok temu byliśmy tutaj, ale tylko skorzystaliśmy z zimnych napojów (piwo, kofola) i poszliśmy dalej. Tym razem zostajemy. Nie tylko my zresztą, jest tutaj cały tłum turystów, a nawet trzy psy i wszyscy oni planują nocleg. Jest sympatycznie, chociaż nie tak kameralnie jak byśmy sobie życzyli. Na szczęście nocleg w chacie znajduje się, ponieważ większość turystów, która przybyła przed nami, wybrała spanie na zewnątrz, w śpiworach. Po jakimś czasie zrozumieliśmy dlaczego. Otóż dostaliśmy do przekimania jedyne wolne miejscówki na górnym piętrze łóżek, gdzie bardzo trudno było się dostać a jeszcze trudniej zejść. Najgorsze było jednak przed nami. Była tak mała przestrzeń do spania, że nie można było nawet usiąść, jedynie można tam było leżeć i unieść trochę głowę. Totalny brak powietrza, bo ktoś z dołu zamknął drzwi nie domyślając się, że skazuje tych śpiących na górze na udręki. Noc właściwie była nieprzespana i kiedy Tomek wieczorem poprosił o obudzenie o 4.05 na wschód słońca, skwapliwie skorzystałyśmy z Anką z tej pobudki i zakończyłyśmy nasze męczarnie nocne. Chata jest wspaniała (pod warunkiem spania na dole), gospodarz uśmiechnięty radził sobie sam jeden z ogromem turystów, z których każdy chciał coś od niego. Płaciło się tylko za napoje, zupa była "co łaska", to samo nocleg. 
W tym dniu przeszliśmy 16 km, do góry: 1293 m, w dół: 768 m






31 maja (czwartek) Dzisiaj chcemy dojść do Certovicy (to jest mój plan), albo nawet do Chaty gen. Stefanika (to jest plan Tomka). Wychodzimy z Andrejcovej Utulny o godz. 6.40. Szlak początkowo zaczyna się łagodnie, wychodzimy z Andrejcovej na wysokości 1408 m, osiągamy Priehybkę, wysokość 1550 m, następnie Velką Vapenicę 1690 m i schodzimy w dół do przełęczy Priehybka na wysokości 1190 m, gdzie rok temu nocowaliśmy w namiotach. Po krótkim odpoczynku przy wiacie pniemy się mozolnie na Kolesarovą, wysokość 1508 m i potem wędrujemy grzbietami. Przez cały czas towarzyszą nam piękne rozległe widoki. Dopiero kiedy schodzimy w piętro lasu zaczynają się trudności, są poprzewracane drzewa, trzeba ciągle się gimnastykować przy przechodzeniu ich. Wreszcie dochodzimy do Utulny Ramza. Jest to bezobsługowa chata ukryta w lesie, można nocować, chociaż zapach odstręcza, niektórym kojarzy się z barakami na Majdanku. Po chwili odpoczynku ruszamy dalej, stąd do Certovicy jest już niedaleko, ale nam już dzień się dłuży. Dochodzimy wreszcie do Certovicy (1240 m), gdzie kolektywnie stwierdzamy, że nie idziemy dalej, zamawiamy spanie (cena od osoby 19,5 euro), jemy solidny obiad i udajemy się na zasłużony odpoczynek. To jest pierwsza noc kiedy się wysypiamy. 
W tym dniu przeszliśmy 27,2 km, do góry: 1518 m, w dół: 1686 m











1 czerwca (piątek). Wychodzimy o 7.30 na szlak. Kolejny piękny dzień przed nami. I nareszcie wkraczamy w zupełnie nowe tereny. Pniemy się początkowo ostro, następnie już łagodnie w górę i w dół podziwiamy rozciągające się po obu stronach grzbietu widoki. Naszym pierwszym celem jest Chata gen. Stefanika (1728 m.), skąd po chwilowym odpoczynku i tradycyjnym wypiciu kofoli udajemy się na najwyższy szczyt Tatr Niżnych - Dumbier (2046 m), a następnie na Chopok (2024 m). Tam mamy przymusowy dłuższy postój, ponieważ pogoda psuje się, nadciągają burzowe chmury i zaczyna padać deszcz. W ostatnim momencie dopadamy schroniska Kamienna Chata pod Chopokiem, które okazuje się być w remoncie, więc w przerwie między jedną ulewą a drugą przemieszczamy się do Rotundy czyli górnej stacji kolei linowej na Chopok. Tam przeczekujemy oberwanie chmury, podobnie jak wielu innych turystów i po tym jak oni zjeżdżają na dół ostatnią kolejką, my udajemy się dalej na szlak. Pogoda poprawia się, wychodzi słońce, na naszej drodze pojawiają się stadka kozic, a my wędrujemy głównym grzbietem Tatr Niżnych przez Chabenec (1955 m) do Utulny pod Chebencem (inna nazwa to Utulna pod sedlom Durkovej) na wysokości 1630 m). To jest nasze kolejne miejsce noclegowe, bardzo klimatyczne, na dole jest jadalnia, na górze sypialnia z materacami do spania, gdzie nie można nawet w ciapach chodzić. Cena za nocleg 2,5 euro. Można też kupić sobie pamiątki w postaci herbaty z ziół zebranych z okolicznych łąk, czy ręcznej roboty bransoletki. Taka miła przypominajka z pobytu. 
W tym dniu przeszliśmy 26,3 km, do góry: 1928 m, w dół: 1538 m



















2 czerwca (sobota). To jest nasz ostatni dzień w górach. Po obfitym śniadaniu wychodzimy o 7.50 na szlak, wdrapujemy się na Nad sedlom Durkowej i znowu wkraczamy na nasz czerwony szlak, który ma nas zaprowadzić do Donovalów, naszej mety. Tymczasem jednak wędrujemy grzbietem w górę i w dół, od jednej przełęczy do drugiej, a przed nami Velka Chochula (1753 m) z rozległą panoramą. Niestety nie możemy się cieszyć długo pięknymi widokami, ponieważ pogoda już zaczyna się psuć, pojawiają się znowu burzowe chmury, które sprawiają, że nawet nie odpoczywamy tylko gonimy w dół do Hiadelskiego Sedla (1099 m). Tam dopiero dajemy sobie trochę oddechu i zastanawiamy się: iść dalej czy czekać na deszcz pod wiatą, która nieopodal stoi. Inni turyści, którzy tego dnia z nami wędrowali wybrali tę drugą opcję. My podejmujemy ryzyko i idziemy na szlak. W ekspresowym tempie wdrapujemy się na Kozi Hrbat i gdzieś zaraz za nim dopada nas potężny deszcz, który już będzie nam towarzyszyć prawie do Donovalów. Szkoda, bo to bardzo piękna trasa prowadząca rozległymi łąkami, dopiero na końcu wkraczamy do lasu, który wyprowadza nas do miasteczka. Tam znajdujemy nocleg (33 euro) i następnego dnia o 7.40 ruszamy najpierw do Banskiej Bistricy, gdzie o godz. 9 łapiemy autobus do Bresna i stamąd o 10.40 do Telgartu, gdzie zostawiliśmy samochód. O godz. 12 docieramy do punktu wyjścia, samochód czeka i możemy wracać do domu.
Ostatniego dnia naszej górskiej trasy przeszliśmy 27,6 km, do góry: 1227 m, w dół: 1897 m











Łącznie szlak liczy: 97,1 km, do góry: 5966 m, w dół: 5889 m.

Wyjazd był bardzo udany, nawet pomimo straconej panoramy na Chopoku i deszczowej końcówki na zejściu do Donovalów. Narobiliśmy sobie apetytu na kolejny wyjazd w Tatry Niżne, ale już o innej porze roku, a tymczasem zostały nam do oglądania zdjęcia jako wspomnienie mile spędzonych chwil w doborowym towarzystwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz