poniedziałek, 5 listopada 2018

Relacja z XXXI wyjazdu Klubu Górskiego PTTK “Koliba “w Lublinie w Tatry w dniach 29.09 - 05.10.2018 r.


Tatry o każdej porze roku wyglądają bajecznie i zjawiskowo, o czym, kto raz tam był, nie trzeba nikogo przekonywać.
A majestat tatrzańskiego krajobrazu przynosi wielu osobom ukojenie i duchową inspirację, dla innych zaś jest odskocznią od codzienności, daje możliwość sprawdzenia się w trudnych górskich warunkach, nawet z domieszką adrenaliny…
 Jeśli pojedziemy w Tatry już po szczycie wakacyjnego sezonu turystycznego, np. we wrześniu czy w październiku, to taki wyjazd ma wiele dodatkowych zalet… Mniej przypadkowych turystów na szlakach, łatwiej poruszać się po zatłoczonych zazwyczaj Krupówkach, niższe ceny za pokoje do wynajęcia, można przy dobrej pogodzie korzystać z uroków późnego lata, a nawet przy odrobinie szczęścia spotkać polską złotą jesień…
A jesień to ulubiona pora na wyjazdy w zorganizowanej grupie w góry dla członków i sympatyków naszej „Koliby". Tak było również w tym roku, kiedy to doszła do skutku w dniach 29.09.br. - 05.10.br. kolejna wyprawa klubowa w polskie Tatry. Dodajmy w tym miejscu, że w ubiegłym roku złotojesienna aura wyjątkowo dopisała i termin wyjazdu okazał się strzałem w dziesiątkę…
W tym roku sytuacja nie była już taka idealna, bo dały o sobie znać anomalie pogodowe, trudne do przewidzenia, co sprawiło, że spodziewane spotkanie z babim latem w górach trochę nam się rozminęło z terminem pobytu, aczkolwiek nie do końca, bo zaledwie o kilka dni, bo sam początek był nadzwyczaj obiecujący…
Mówi się trudno, bo i tak po każdej ekspedycji planujemy następną, być może bardziej fortunną, uwzględniając nowe trasy, kuszą też uczestników Tatry słowackie i kto wie, czy tam nas nie zaniesie w roku przyszłym. Tak czy inaczej każdy wyjazd w Tatry jest ciekawy, każdy dostarcza wielu wrażeń, każdy integruje pasjonatów gór i daje poczucie spełnienia, bo można choć na krótko zgubić czas i przeżyć przygodę…

Dzień 1     -          29.09.18 r. / sobota/

Od rana zapowiada się ciepły i pogodny dzień, a wszystkich wyjeżdżających rozpiera energia i dobry humor…Wyjazd następuje o godz. 8.00 autobusem BP Tour relacji Lublin – Kraków, potem ma być przesiadka na autobus do Zakopanego.
Grupa wyjeżdżająca liczy 13 osób, a kierownikiem wyprawy jest jakżeby inaczej Stanisław Cz., który wielokroć przemierzył Tatry wzdłuż i wszerz i nie ma tam dla niego żadnych tajemnic…
Reszta uczestników dojedzie na miejsce własnym transportem. Przyjęta wersja dwuetapowego, bo z przesiadką, dojazdu do Zakopanego miała być testem na znalezienie optymalnego wariantu transferu do stolicy Tatr, ale nadzieje okazały się płonne…
Niestety po drodze mnóstwo utrudnień , a to roboty drogowe, a to korki, objazdy, wzmożony ruch ciągników rolniczych, czy budowa tzw. ekspresówki, nie był to najlepszy wybór.. Stało się! O godz. 13.00 meldujemy się w Krakowie, by o godz. 14.10 wyruszyć prywatnym busem firmy „Szwagropol” już do Zakopanego. O godz. 16.20 jesteśmy u celu, ale inaczej niż w ubiegłych latach, tym razem zabrakło czasu na tradycyjny spacer w dniu przyjazdu po okolicy dla rozgrzewki..
Cała grupa zostaje rozlokowana w willi „Jarowit” przy ul. Zwierzynieckiej 11 w pokojach dwu- i trzyosobowych, uwzględniając i tych, którzy dojechali na miejsce samochodami. Tylko Witek M. przenosi się jeszcze tego samego dnia do sanatorium, do którego dostał skierowanie, taki szczęściarz, ale, jak się okaże, cały czas będzie z doskoku utrzymywał kontakt z zespołem, w szczególności na wieczornych odprawach o godz. 20.00, bo tak zostało ustalone.
Gwoli podkreślenia, w „Jarowicie” mamy lepsze warunki socjalno – bytowe niż poprzednio w „Białym Śladzie”, jest duży hall, aneks kuchenny na dole, lodówka, więcej łazienek i w lepszym stanie...A poza tym cały praktycznie budynek na czas pobytu należy do nas. Poza jednym wyjątkiem nikt też nie narzeka na współlokatorów. Niestety nie ma tu stołówki i trzeba żywić się we własnym zakresie, zapomnieć o wspólnych obiadokolacjach i słynnych wypiekach szefowej kuchni z „Białego Śladu”. Ach te drożdżówki, pychota...zawsze jest na nie ochota!

Dzień  2    -    30.09.18 r./ niedziela/

Ta niedziela była dla nas!!! Wprost idealna, choć z rana jeszcze na minusie - 1 st. C. Później eksplozja i ekspozycja letniej pogody, acz to jesień. Zamówionym wcześniej busem jedziemy na pierwszą trasę   -  do Zazadniej, jak tradycja nakazuje, aby dalej wedrzeć się pod górę szlakiem na Wiktorówki, gdzie o godz. 9.00 wszyscy bierzemy udział w mszy św. w Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr/ na wysokości 1200 m n.p.m. /. Po mszy zbieramy się obok symbolicznego cmentarza i tablicy pamiątkowej na zboczu, aby w skupieniu oddać hołd i cześć ofiarom gór, które nie powróciły z wyprawy. Jest wśród nich także nasz tragicznie zmarły kolega z „Koliby”   - Grzesiek Skrzypczak /lat 26 /. Potem ruszamy w dalszą drogę, robi się cieplutko i komfortowo, rzec można, chociaż na odległych szczytach bielą się czapy śniegu. Na dole jeszcze zielono, lato dogoniło jesień i nie chce odejść, widoczność znakomita. Na Rusinowej Polanie czekają na turystów stoły i ławy, żeby mogli się posilić i wzmocnić, czym kto ma, chwila relaksu, pozujemy do tradycyjnego „family photo” i hajda dalej , i wyżej …
W pierwszej kolejności Gęsia Szyja, potem niespodzianka, bo okazuje się, że nie ma mostu na potoku Sucha Woda i należy zrobić obejście starego szlaku, dalej będzie Psia Trawka, zewsząd cudowne widoki na Tatry Bielskie…
Następnie „dream team” z „Koliby” atakuje Kopieniec Wielki, tamże urzekający pejzaż z perspektywy plateau na Dolinę Gąsiennicową, a jeszcze dalej bielą się śniegowym płaszczem wierzchołki Lodowego i Jagnięcego..
Trasa powrotna prowadzi nas przez Dolinę Olczyską i Przełęcz Nosalową  - do Kuźnic, a stamtąd na ul. Zwierzyniecką 11 w Zakopanem. Pierwszy dzień to ponad 17 km w nogach, dzień wprost wymarzony dla turystyki pieszej w górach, bo dużo słońca i maksymalna dawka witaminy D in natura... Czy taka pogoda się utrzyma?  - wszyscy zadajemy sobie takie pytanie w cichości ducha „spod samiuśkich Tater”…
I jeszcze taka ciekawostka przyrodnicza, bo już w Zakopanem w okolicach stadionu Centralnego Ośrodka Sportowego, a więc w sercu miasta, gdzie pełno ludzi, natykamy się z bliska na dorodną łanię z jelonkiem, która to parka bezwstydnie sobie spaceruje, za nic mając turystów i gapiów.

No i jak nie uchwycić w kadrze smartfona czy aparatu tego szczególnego momentu….?/patrz zdjęcie/.























Dzień 3    -    01.10.18 r. / poniedziałek/

Chyba zanosi się jednak na zmianę frontu atmosferycznego, bo choć z rana w Zakopanem jeszcze pogodnie, to nad Tatrami, widać to gołym okiem, kotłują się i gęstnieją ołowiane chmury...Oj będzie się działo! A przecież jeszcze wczoraj było tak wspaniale, ale co mamy robić, trzeba wyjść na trasę , bo szkoda każdej chwili… O godz.9.00 zamówionym busem wyjeżdżamy do Kościeliska i stamtąd bitą drogą maszerujemy z plecakami do wylotu Doliny Lejowej.
W pamięci pozostały nam jeszcze ślady po wiatrołomach sprzed kilku lat, kiedy tysiące drzew zostało połamanych jak zapałki i powalonych na ziemię. Jeszcze teraz trwa sprzątanie, ale ciężki sprzęt i prowadzone roboty, jak również opady zrobiły swoje, bo trzeba brnąć w błocie aż po kostki. Istna ślizgawica błotna, tor przeszkód…! Taka uciążliwa i wkurzająca trasa towarzyszy nam aż po samą Przełęcz Kominiarską. Niby to słońce jeszcze utrzymuje się na niebie, ale ustawicznie przybywa chmur, które pęcznieją w zastraszającym tempie i tworzą nad Tatrami groźny, potężny wał, który lada chwila zaatakuje tych, co na dole.
Z pewną obawą, ale kontynuujemy wędrówkę, bo nie w takich opresjach się już bywało, i przy końcu Doliny Starorobociańskiej urządzamy sobie nawet przerwę śniadaniową, po czym kierownik wyprawy dzieli grupę na dwa zespoły marszowe. Jedna grupa skieruje się w stronę Przełęczy Iwaniackiej, a druga wyruszy w kierunku Siwej Przełęczy i wdrapie się na Ornak / 1854 m n.p.m. /bardzo skądinąd popularny wśród turystów szczyt w Tatrach Zachodnich.
Z każdą godziną wspinaczki robi się coraz zimniej, wiatr dmucha potężnie, a na samym szczycie góry Ornak zapanowały egipskie ciemności od tych przewalających się chmur i trzeba w te pędy uciekać w dół. Kiedy obie grupy spotykają się już w schronisku na Hali Ornak, to pobyt nie trwa zbyt długo… Ci, co przyszli trochę wcześniej zdążyli jednakowoż zrobić wypad nad Smreczyński Staw/ 1226 m n.p.m. /, w którym, jak zapamiętało wielu z nas, przy pogodnym niebie odbijają się w lustrze jeziora chmury i zawzięcie pływają kaczki, zaprzyjaźnione z turystami...Ale nie dzisiaj…!
Niektórzy podbijają pieczątki w schronisku PTTK w swoich książeczkach GOT, inni mają chwilę na złapanie oddechu, ale tak czy inaczej musimy jak najprędzej uciekać do busa w Kirach, bo lada moment żywioł się rozpęta, czuć to…
Mimo pomruków z nieba salwowanie się ucieczką kończy się szczęśliwie i z ulgą wracamy do Zakopanego. O dziwo, na przekór niesprzyjających warunków terenowych i meteorologicznych, grupa wiodąca pokonała w sumie dystans 22 km i jest to prawdziwy wyczyn, choć nie przyszedł łatwo i w pocie czoła należało ścigać się z nawalnymi chmurami i porywistym halnym wiatrem.










Dzień 4       - 02.10.18 r. / wtorek /
 
Pogoda do kitu, ciągle pada i leje, jest coraz chłodniej i niezbyt przyjemnie. Trudna rada w tej mierze,  ale trzeba odpuścić zaplanowaną na ten dzień wycieczkę w góry, bo byłaby zbyt ryzykowna w tych warunkach, można się poślizgnąć i polecieć w dół… Każdy  uczestników naszej ekspedycji dostaje zatem carte blanche i może decydować o wolnym czasie. I tak jedni wybrali spacer po Krupówkach, inni naprawdę „zakręceni” odważyli się na przejście w strugach deszczu Drogą pod Reglami. I jedni, i drudzy suszyli potem wieczorem w łazienkach swoje ociekające wodą kurtki i inny odziewek oraz zabłocone buty, ale lepsze to, niż siedzenie w pokojach…
Można tylko ubolewać, że z przyczyn obiektywnych wypadła  z harmonogramu arcyciekawa wyprawa na Słowację , na którą wszyscy ostrzyli sobie apetyt. O godz. 20.00 jak zwykle odprawa w hallu, wiele obaw przed następnym dniem i pora na spotkanie z Morfeuszem.

Dzień 5     -      03.10.18 r. / środa /

Po wczorajszym dniu na zwolnionych obrotach musimy nadrabiać zaległości i pocieszeniem jest fakt, że chociaż od rana panuje dotkliwy ziąb, to przynajmniej nie pada…
Zgodnie z przyjętym założeniem, uczestnicy naszej ekipy dzielą się na pomniejsze zespoły, aby następnie dotrzeć przez Dolinę Jaworzynki na Halę Gąsiennicową i spotkać się razem w Schronisku PTTK w Murowańcu. Tam krótki odpoczynek i kolejny wariant, co dalej… Pod komendą kierownika wyprawy Stanisława Cz. siedmioosobowa grupa /Marta, Agnieszka, dwóch Jacków, Krzysiek, Darek i wyżej wym./ podąża w stronę Doliny Pańszczycy, aby przypuścić szturm na Krzyżne, jeden z najtrudniejszych i owianych legendą szlaków tatrzańskich. W ślad za „ siódemką wspaniałych”, to takie porównanie z westernem, pójdą jeszcze cztery osoby /Jola, Ula, Marian F. i Józek T./, ale w Dolinie Pańszczycy decydują się one na odwrót... Natomiast jeśli idzie o zdobywanie Krzyżnego, to po drodze na uczestników tej karkołomnej eskapady czeka wiele trudności technicznych i terenowych, więc nie będzie to zwykłe wyzwanie, raczej survival...
Na szlaku leży bardzo dużo śniegu, a im wyżej, to więcej, i trzeba przedzierać się przez zaspy, można łatwo zgubić orientację...W rejonie Czerwonego Stawu warstwa śniegu przekracza już 20 cm i rośnie zatrważająco, zapadamy się, ale nie poddajemy. Zaraz potem spotkaliśmy i przygarnęli do siebie kilku obcych nam turystów, którzy znaleźli się tam wcześniej, ale zgubili szlak i zaczęli błądzić… Nic dziwnego, skoro właśnie ten odcinek był ekstremalnie trudny, wręcz niebezpieczny... Śnieżyca prosto w oczy, szalejący wiatr, wygwizdów, olbrzymie piramidy śnieżne, zdradzieckie półki usypane ze śniegu, wszystko to potęgowało niebezpieczeństwo, ale nikt nie odpuszcza, adrenalina buzuje, i nareszcie wchodzimy na Krzyżne /2112 m n.p.m./, czyli udostępniony dla wykwalifikowanych turystów fragment Orlej Perci... Nazwa nie wzięła się z przypadku… Tylko dla orłów!
Chwila satysfakcji, jęk zachwytu nad cudami tatrzańskiej panoramy z tego wyjątkowego miejsca w warunkach zimowych, po czym mozolnie opuszczamy się w dół bardzo stromym szlakiem, którego i tak nie widać, a poza tym trzeba posiłkować się liną i wzajemnie asekurować.
Emocje jeszcze nie opadły, ale schodzić było trochę łatwiej, niż wchodzić pod górę. W niektórych miejscach odnajdujemy nasze własne ślady, bo nie zostały jeszcze zasypane, a na dodatek słońce przebiło się przez chmury i świeci…
Aczkolwiek tylko przez moment, bo w drodze powrotnej do Kuźnic rozpadało się na dobre. Tego szczególnego dnia grupa nadająca ton wyprawie „Koliby” pokonała dystans ponad 20 km, a ci, co weszli na Krzyżne doświadczyli wielu silnych emocji i skoków adrenaliny, ale chyba tego właśnie szukali i znaleźli…!
Na marginesie taka refleksja, że w składzie zdobywców Krzyżnego tylko Stanisław Cz. należał do lubelskiej „Koliby”, bo pozostałe osoby z tego gremium, to, jak dotąd, tylko sympatycy i nie są członkami naszego klubu w pełnym tego słowa znaczeniu. Czyżby kryzys pokoleniowy?

























Dzień 6    - 04.10.18 r. /czwartek/  

Już  o godz. 7.30 podążmy do centrum Zakopanego, aby zdążyć na autobus do Witowa. Przebłyski słońca dodają nam skrzydeł, ale mimo wszystko nie jest to upragniona pogoda na długie włóczenie się po górach. Z Witowa obieramy kurs na Magurę Witowską, szlak nie jest oznakowany, trzeba korzystać z mapy w skali 1:10 000.
Marszruta wiedzie przez las i górskie polany, po drodze dużo grzybów i są chętni, żeby je zbierać /na sos albo do suszenia/. Około godz.11.00 wchodzimy na Magurę Witowską /1232 m n.p.m./, tamże śniadanie na żądanie, a potem zejście na Przysłup Witowski.
W trakcie pokonywania trasy można było zobaczyć i sfotografować odciśnięte w błocie ślady łap tatrzańskiego grizzly czyli niedźwiedzia, stąd nazwaliśmy ten szlak – szlakiem niedźwiedzim. Po jakimś czasie dochodzimy do drogi prowadzącej z Zakopanego i stamtąd czeka nas podejście na Pasmo Gubałowskie – przez Kojsówkę, Płazówkę, Miejtów i Palenicę Kościeliską, gdzie znowu roztacza się niepowtarzalna panorama Tatr. Aż do upojenia! Przez Butorów schodzimy do Zakopanego i to była ostatnia trasa naszej jesiennej wyprawy, a jej długość to 18 km.
Tak czy inaczej spotykamy się wieczorem w hallu willi „Jarowit”, aby podsumować cały wyjazd i pożegnać ze sobą w tym składzie, który pozostał do piątku. Pięć osób, w tym jedna z Wieliczki, wyjechało już do domu zaraz po godz. 16.00 własnymi pojazdami.
Nasz pożegnalny event ma charakter składkowy,  raczej symboliczny, jest trochę trunku, paluszki, ciastka, znalazł się nawet jeden sponsor wśród klubowiczów, który chce uczcić swój udział w wyprawie klubowej w Tatry po raz pierwszy w tym gronie...Ale biesiady, jak ongiś bywało, nie ma. Pogoda zrobiła swoje…








Dzień 7    -     05.10.18 r. /piątek/

To dzień wyjazdu, a więc z rana jest trochę czasu na drobne zakupy na Krupówkach czy na targu pod Gubałówką – w celach pamiątkowych albo jako prezent dla bliskich osób.
I, o ironio losu, aż szkoda wyjeżdżać, bo znowu powróciła piękna złotojesienna pogoda, która, jak się okaże, utrzyma się na długo po naszym wyjeździe. To taki nieprzewidziany psikus, bo nie pech…
O godz. 12.00 wyjazd z Zakopanego do Krakowa i tam o godz.15.10 przesiadka na autobus BP Tour do Lublina. Na miejscu jesteśmy z opóźnieniem, bo o godz. 21.15 i na skrzyżowaniu Al. Solidarności i al. Sikorskiego spotyka nas dodatkowy niefart. Zepsuł się nasz autobus i trzeba było czekać na podstawienie prze przewoźnika innego pojazdu.

Już na zakończenie tej kroniki, w ramach podsumowania, trzeba podkreślić, że chociaż pogoda nie dopisała w 100 % , to nasza jesienna ekskursja w Tatry okazała się cennym doświadczeniem i po raz kolejny przeżyliśmy wspólnie wiele niezapomnianych chwil. Dodatkowy plus, to akces dwóch uczestników wyjazdu / Jacek S. i Krzysiek N./ do Klubu Górskiego PTTK „Koliba” w Lublinie. A zatem mamy nowych członków „Koliby”…

Kolegium Redakcyjne: Stanisław Cz. i Waldemar P.
Zdjęcia: Stanisław Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz