poniedziałek, 27 stycznia 2020

Rajd Trzech Króli


Jeśli szukacie spokojnego i klimatycznego, a zarazem atrakcyjnego miejsca do wypadu na Roztocze, to bierzcie przykład z Klubu Górskiego PTTK „Koliba” w Lublinie, który w dniach 4 – 6 stycznia br. zorganizował dla swoich członków i sympatyków trzydniowy rajd pieszy w Pasiekach koło Tomaszowa Lubelskiego.
Ten rajd to była nasza kolejna wizyta w Pasiekach, a zarazem inauguracja nowego sezonu turystycznego „Koliby” w 2020 r.

Z uwagi na przypadające w dniu 6 stycznia święto Trzech Króli naszemu rajdowi patronowali właśnie trzej monarchowie, a ich artystyczny konterfekt został umieszczony nawet na specjalnie przygotowanej na tę okoliczność plakietce rajdowej autorstwa Urszuli B.

W wyprawie na Roztocze wzięło udział łącznie 15 osób, które przyjechały do Pasiek własnym transportem. Kierownikiem ekspedycji był niezastąpiony w tej roli znawca i peregrynator Roztocza i Tatr – Stanisław Cz.

Pasieki, to zaiste malowniczy i urokliwy zakątek Roztocza, typowa wieś – ulicówka , a w pobliżu otaczają ją wspaniałe lasy i bory z wydzielonymi rezerwatami przyrody, no i oczywiście blisko stąd do słynnej Siwej Doliny, czyli naszych lubelskich Jakuszyc, królestwa narciarstwa biegowego. Szkoła podstawowa w Pasiekach, która w zeszłym roku obchodziła jubileusz 100 – lecia, przez te kilka rajdowych dni pełniła rolę naszej bazy wypadowej. Salę gimnastyczną zamieniliśmy na dormitorium czyli wspólną sypialnię /na materacach/, a kuchnię szkolną – na jadalnię i świetlicę.

Pierwszy dzień rajdu, czyli sobota, to przyjazd na miejsce ok. godz. 10.00, zakwaterowanie, krótki odpoczynek po podróży, no i o godz. 11.00 wyruszamy w plener, aby zasmakować „country life”. Na starcie każdy uczestnik otrzymuje od Uli B. do ręki plakietkę rajdową i na komendę kierownika rajdu ruszamy do przodu w kierunku wspomnianej już Siwej Doliny. Ścieżka prowadzi nas przez las, gdzie intensywnie pachnie żywicą, a ponieważ dzień pochmurny, to na gałęziach mijanych drzew lśnią jak maleńkie kryształki zastygłe na chwilę krople deszczu…Trawersujemy zbocze i wkrótce docieramy do źródeł potoku Siwej czyli dopływu rzeki Sołokija. Susza hydrologiczna w 2019 r. zrobiła swoje, źródełka są wyschnięte, pozbawione wody, naturalnego śniegu jak na lekarstwo, zimy nie widać, narciarzy, co oczywiste, też, za to w powietrzu czuje się gęstniejącą wilgoć, a potem zaczyna siąpić i łzawić deszcz… Nie o takie warunki pogodowe w styczniu nam chodziło, ale mówi się trudno…

Trochę zawiedzeni, ale niezrażeni, pchamy się do przodu, przechodzimy obok stadionu miejskiego w Tomaszowie Lub., by zastopować w pierogarni „Na Górce”, która mieści się w skrzydle budynku LO przy ul. Wyspiańskiego i którą znamy skądinąd z poprzednich pobytów w tym mieście. Każdy znajduje w menu coś dla siebie, duży wybór pierogów, jest nawet placek po zbójnicku, można się posilić, odpocząć i złapać oddech do dalszej wędrówki po roztoczańskich szlakach.

Tymczasem nasz przewodnik zgotował nam miłą niespodziankę, bo nieoczekiwanie zaprowadził całą grupę na prywatną posesję swojej siostry, gdzie siostrzenica Stasia z dumą zaprezentowała gościom domową hodowlę ptaków ozdobnych. W kilku wolierach pod sosnami mieszkają tam i biegają srebrne i złociste bażanty, perliczka, no i oczywiście kurki – liliputki czyli miniaturowe kury ozdobne, a ptasiego haremu pilnuje dumny i waleczny kogucik – cudo z czubem jak u Irokeza. Siostrzenica Stasia snuje opowieść o swoim hobby, my podziwiamy pierzastą menażerię, a kierownik wyprawy organizuje i pożycza od rodziny na jutrzejszy obiad garnki, rondle i patelnię, bo mamy zamiar przygotować w szkolnej garkuchni wspólną obiadokolację /w formie składkowej/. O wcześniejsze przygotowanie półproduktów do tej kuchni rajdowej zatroszczyła się nieoceniona Jola Ł.

Robi się coraz później, więc opuszczamy gościnny dom i przebierając nogami idziemy równolegle do ul. Leśnej, ale już inną trasą, by wspiąć się na spore wzniesienie /ponad 300 m n.p.m./ i wkroczyć na teren dawnego poligonu wojskowego, dzierżawionego w czasach II RP aż do wybuchu wojny przez ówczesną VI Brygadę Kawalerii. Zanim dobrniemy do naszej bazy włóczykijów w Pasiekach pogoda zaczyna się zmieniać, spada temperatura, prószy śnieg, dobry to prognostyk na niedzielę. Trochę na przełaj, trochę na skróty, około godz. 16.00 dobijamy do szkolnych drzwi, a na liczniku krokomierza wychodzi 16 km. To bardzo satysfakcjonujący rezultat jak na pierwszy dzień rajdu i opóźniony wymarsz na trasę. Teraz czas wolny dla wszystkich, aż do wieczora…

Każdy coś tam, coś tam przywiózł, na szkolnych stolikach pojawia się więc domowe ciasto, nawet jakiś sernik, są w obiegu nalewki dla rozgrzewki, a nawet szampan strzela korkiem… Ho, ho, wesoły to czas nastał, nikt , jak widać, nie czuje się zmęczony, raczej na odwrót, chce się zabawić i rozweselić… Robi się familiarnie, można pogawędzić jak u przysłowiowej cioci na imieninach, są goście i jest „kolibowa” rodzina… Znaleźli się chętni do gry w scrabble, a nawet w kosza na sali gimnastycznej, potem była jeszcze piłka ręczna i nożna, strzelanie goli do bramki, a królem strzelców został Adam Ś. A Marian F. to puszcza nawet muzykę ze smartfona, są chętne panie do tańca, tylko kawalerów do podrywu brak... Gdzie się schowały te chłopy…?

Zanim wskoczymy do śpiworów, na zewnątrz wzmaga się coraz to silniejszy wiatr, który gra swoją hałaśliwą muzykę , za oknami sypie śnieg i wygląda na to, że zima nagle się obudziła i wkracza do akcji jakby na nasze zamówienie czy życzenie. A w nocy, to podobno niektórym osobom towarzyszyły dziwne, acz przyjemne sny z udziałem aniołów na Jakubowej drabinie...To ci dopiero…! A może jeszcze inne podteksty były, lepiej nie dociekać…









W niedzielę o godz. 6.30 – pobudka... Drugi dzień rajdowej przygody, na dworze panuje lekki mróz, spora warstwa śniegu na ziemi, idealne warunki do pieszej wędrówki i jaka metamorfoza po sobocie… Wymarsz zaraz po śniadaniu – o godz. 8.10. Tylko Jacek S. zostaje w szkole, bo łapie go grypa i woli zrezygnować, niż później chorować na całego. Zaoferował się za to, iż zajmie się przygotowaniem wieczornego posiłku na nasz powrót. Czyżby czekała nas kuchenna rewolucja Jacka S…? To się okaże wieczorem.

Dzisiejsza trasa: Pasieki – Hory – Łosiniec – Maziły – Zagrodniki – Wielki Dział – Kadłubiska Pasieki. To szmat drogi do przebycia i ruszamy naprzód jak ogary w las, jeśli posłużyć się słynnym pierwszym zdaniem z „Popiołów” Stefana Żeromskiego. Tego parcia nie da się zatrzymać, ani cofnąć, tak wszyscy bojowo nastawieni. Najpierw z Pasiek skręcamy w stronę płaskowyżu „Sybir” czyli według lokalnej tradycji najzimniejszego miejsca w tej okolicy z jego specyficznym mikroklimatem. Pod naszymi butami skrzypi śnieg, wrzucamy „piąty”rajdowy bieg, szumi dokoła las, czy to jawa, czy sen, różowieją nasze policzki, przybierając kolor fuksji, a do tego podnosi się przenikliwy wiatr i marsz nabiera tempa wojskowego.

Obieramy azymut na rezerwat „Minokąt, główny cel naszej dzisiejszej marszruty. Trasa jawi się przepiękna, baśniowa, sensoryczna, a nawet przy tej zimowej scenerii – euforyczna. W pobliżu Łosińca natrafiamy na grupę myśliwych, gotowych do rozstawienia na stanowiskach strzeleckich przed polowaniem, mijamy ich bezkolizyjnie, bo a nuż któryś wystrzeli ze swojej dubeltówki, po chwili jesteśmy w tejże miejscowości.

Możemy teraz zwiedzić dawny cmentarz greckokatolicki, obecnie użytkowany przez prawosławnych, założony jeszcze w I połowie XIX wieku. Najstarszy nagrobek z czytelną inskrypcją pochodzi z 1848 roku, co daje się odczytać na monumencie. W Łosińcu usytuowany jest również cmentarz wojenny, na którym pochowani są żołnierze Wojska Polskiego Armii „Kraków” i Grupy Fortecznej „Katowice”, polegli w dniach 18 – 20. 09. 1939 r. podczas bitwy tomaszowskiej z Niemcami. Nekropolia składa się z trzech zbiorowych mogił i jednej indywidualnej.
W środkowej części tego cmentarza stoi pomnik ku czci poległych obrońców Ojczyzny.

Wędrując dalej przez las mijamy średniowieczne kurhany, unikatowy element w krajobrazie Roztocza Środkowego i dziedzictwo kulturowe Roztocza Tomaszowskiego. Z kolei w Maziłach gm. Susiec przewidziany został przystanek w specjalnej altanie dla turystów, aby odpocząć i skonsumować drugie śniadanie. Naszą uwagę zwrócił opuszczony i lekko zaniedbany budynek dawnej szkoły, wprost wymarzony, aby go zagospodarować przez PTTK i udostępnić turystom na stanicę. Aż się o to prosi...! Dodajmy, że w tej wsi w czasie II wojny światowej podczas bitwy tomaszowskiej w dniu 19 września 1939 roku zginął płk piechoty WP - Wacław Klaczyński, dowódca Grupy Fortecznej Obszaru Warownego „Śląsk”.

Z Maził przedostajemy się przez linię kolejową relacji Lublin – Bełżec do przysiółka Zagrodniki, a następnie droga zaprowadzi nas na kolejny płaskowyż, skąd mamy wspaniałe widoki na masyw Wielkiego Działu/ jeden z najwyższych szczytów polskiego Roztocza - ponad 390 m n.p.m./. Maszerujemy na granicy tego wzniesienia, aż do Kadłubisk. Kadłubiska to taka nietypowa, wręcz wyjątkowa wieś, bo leży na rozstaju trzech dróg i na pograniczu dwóch województw i do tego ma charakterystyczny niby – rynek w kształcie trójkąta.

Stąd prosta już droga do rezerwatu przyrody „Minokąt”, włączonego do sieci Natura 2000 i słynącego z pomnikowych jodeł i buków, przy czym niektóre okazy mają około 130 lat. Wdrapujemy się pod górę do jego szczytowej krawędzi, przecinając po drodze cały kompleks ochronny, który tworzą użytki ekologiczne : ”Dziad”, „Dębówka” i „Minokąt” z ich zarastającymi jeziorkami i wydmami. W rezerwacie „Minokąt” rozpalamy miniognisko, aby tradycyjnie upiec kiełbasę, a nawet znalazła się buteleczka cytrynówki…

Dalsza trasa wiedzie nas zakosami przez rozległe, ośnieżone pola i wertepy, pustkowie, rzec można, i tylko zachodzące słońce rozświetla srebrem i złotem drogę, śnieg lśni i błyszczy, coś magicznego dzieje się na naszych oczach. Tempo marszu duże, trzeba uwinąć się przed zmrokiem. Mijamy Podlesinę i stadninę koni „Rogowe Kopce” w Rabinówce, aby na koniec dojść do Pasiek.

Łączna trasa, jak pokazuje krokomierz, to prawie 28 km. Tyle mamy w nogach. Jest się czym pochwalić, nieprawdaż? A w szkole – niespodzianka, hit dnia… Czeka już na nas „top chef of the kitchen”- Jacek S., który nakrył do stołu i przygotował dla wygłodniałej czeredy wyśmienity obiad turystyczny wprost z kociołka – makaron al dente, mięso w sosie pomidorowym/ z puszek/ i jako dodatek- sałata lodowa. Niech się Makłowicz chowa...!

Jacek! Jesteś wielki…!

Dla prawdziwych turystów taki obiad to poezja, palce lizać! I do tego góra jedzenia, można prosić o dokładkę i najeść się do syta. A wychodzi po 3 złote per capita… Aż trudno uwierzyć, że tak niedużo, jeśli porównamy do ceny cateringowej. Po trudach włóczęgi możemy teraz wyciągnąć się na materacach i rozprostować kości, ale okazuje się, że w rajdowiczach drzemie jeszcze wielki potencjał energii i sił witalnych… I znowu gry sportowe, pogawędki, degustacja domowych nalewek i specjałów, aż do późnych godzin nocnych…



































W poniedziałek, 6 stycznia, to święto Trzech Króli, a więc rezygnujemy z pobudki i każdy może się wyspać do woli. Część osób wyjechała jeszcze w niedzielę wieczorem do domu, kilka wyjeżdża rano po śniadaniu, zostaje garstka i te właśnie osoby wybiorą się do Tomaszowa Lubelskiego, aby wziąć udział w tradycyjnym orszaku Trzech Króli. To także sposobność, by obejrzeć zabytkowy modrzewiowy kościół z XVIII wieku oraz tomaszowską cerkiew, ale tylko z zewnątrz, bo była zamknięta.

O godz. 14.00 – wyjazd do Lublina. Koniec rajdowych szaleństw i wrażeń. Sezon turystyczny „Koliby” A. D. 2020 otwarty! Brawa dla organizatorów, kierownika i wszystkich uczestników rajdu Trzech Króli. To była iście królewska impreza turystyczna.

Waldemar P.
Zdjęcia : Stanisław Cz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz